Byłeś jak wielkie, stare drzewo, narodzie mój jak dąb zuchwały, wezbrany ogniem soków źrałych jak drzewo wiary, mocy, gniewu.
I jęli ciebie cieśle orać i ryć cię rylcem u korzeni, żeby twój głos, twój kształt odmienić, żeby cię zmienić w sen upiora.
Jęli ci liście drzeć i ścinać, byś nagi stał i głowę zginał.
Jęli ci oczy z ognia łupić, byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.
Jęli ci ciało w popiół kruszyć, by wydrzeć Boga z żywej duszy.
I otoś stanął sam, odarty, jak martwa chmura za kratami, na pół cierpiący, a pół martwy, poryty ogniem, batem, łzami.
W wielości swojej-rozegnany, w miłości swojej-jak pień twardy, haki pazurów wbiłeś w rany swej ziemi. I śnisz sen pogardy.
Lecz kręci się niebiosów zegar i czas o tarczę mieczem bije, i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba, posłuchasz serca: serce żyje.
I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu z huraganowym tchem u skroni, ramiona ziemi się przed tobą otworzą. Ludu mój! Do broni!
Krzysztof Kamil Baczyński
_________________ Bożena
|