Wymiana doświadczeń pomiędzy genealogami, dyskusje ogólne na tematy genealogiczne i historyczne, dane dotyczące parafii, archiwów, ciekawych stron, itd
27 mar 2011, 19:04
Na ten temat nie wypowiadano się, co prawda,w osobnym wątku, ale wielokrotnie opowiadano w postach o powodach, początkach, poszukiwaniach, radościach z odkryć w archiwach itd. Uważam, że powiedziano bardzo wiele i już prawie wszyscy z pytaniami na temat genealogii "się zmierzyli". Jeśli czujesz, Michale, niedosyt,chętnie poczytamy Twoją wypowiedź.
Pozdrawiam
27 mar 2011, 20:18
Oczywiście wiemy, dlaczego większość z nas zajmuje się genealogią. Każdy, kto odkrył akt ślubu pradziadków, a potem cofał się w czasie przez wiek XIX, XVIII a czasem i XVII, wie jaką satysfakcję przynoszą kolejne zdobyte informacje i jakie frustracje wywołuje natrafienie na "ścianę", kiedy nic już znaleźć dla danej gałęzi rodzinnej nie można. Krzysztof pisze o hobby, ale jest też i inna przyczyna zainteresowania genealogią - a mianowicie moda. Portale internetowe rozpisują się o koligacjach rodzinnych znanych osób, osoby o znanych nazwiskach szczycą się znanymi historycznymi krewniakami, nawet jeśli nie mają z nimi nic wspólnego, a Waldek Fronczak czy Tomek NItsch są zapraszani do popularnych programów genealogicznych (nasz Prezes też był, a kto nie widział, niech zobaczy tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=kFSopxzzlmE ). I wydaje mi się, że to akurat dobrze. Możemy marudzić na powtarzające się codziennie banalne dla nas pytania (gdzie szukać akt metrykalnych?, jak zacząć poszukiwania?, znalazłem swoje nazwisko w herbarzu - co dalej?) - ale dzięki temu przełamywane są kolejne bariery. Im więcej osób jest zainteresowanych genealogią i im bardziej ludzie są świadomi tego, co tak naprawdę robimy - tym lepiej. Kto jeszcze pamięta ksero w Archiwum Państwowym za 14 zł? Teraz można dostać zdjęcie cyfrowe za 2. Parę lat temu osoby indeksujące akta metrykalne musiały się niemal ukrywać przed archiwami (przynajmniej niektórymi), a teraz instytucje te same zgłaszają się z prośbą o pomoc, widząc, że tylko poprzez digitalizację i indeksację będą w stanie zmniejszyć liczbę chętnych do pracowni naukowych. I w tym też widzę cel istnienia takich organizacji jak WTG.
27 mar 2011, 23:45
mac napisał(a):Krzysztof pisze o hobby, ale jest też i inna przyczyna zainteresowania genealogią - a mianowicie moda.
A ja myślę, że jest jeszcze coś. W tych zawirowanych czasach, w tym pędzie zaczyna się marzyć o stabilizacji, o jakiś symbolicznym zatrzymaniu się i umiejscowieniu w czasie i przestrzeni. Dla mnie akurat historia nabrała innego smaku, kiedy mogę umiejscowić swoich przodków w konkretnym momencie dziejowym, zmagających się z ich historią w określonym miejscu. Historia przestaje być tylko suchymi datami i miejscami upstrzonymi pomnikami, które nie są już dla mnie ozdobą skweru, a faktycznym uwiecznieniem pamięci ludzi, dzięki którym żyję, mówię takim a nie innym językiem, wyznaję takie a nie inne wartości, mam taki a nie innymi światopogląd. Przykładowo Powstanie Wielkopolskie przestało być tylko ważnym wydarzeniem, faktem z historii, ale staje się w pewien sposób faktem rodzinnym, a kiedy wyobraźnią podążam za przodkami ich małym szlakiem bojowym z małej wioski pod Opalenicą, to oswajam historię, zaczynam nie tylko ją rozumieć inaczej, ale i przeżywać. To tak jak z uczuciem, kiedy weszłam do małego drewnianego kościółka i poczułam wzruszenie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że ponad 100 lat temu właśnie w tym kościele ochrzczony był mój dziadek, tu ślubowali sobie moi pradziadkowie, a prapradziadkowie spoczywają na pobliskim cmentarzu. I choć jestem w takim miejscu po raz pierwszy to czuję się w pewien sposób u siebie. Mój świat staje się większy. A czasem i doznaje oświecenia, gdy odkrywam jakieś fakty z historii rodziny, które wyjaśniają mi dlaczego babcia przez całe życie nie lubiła któreś ciotki, i dlaczego kuzynka dziadka osiedliła się tam, a nie gdzie indziej. Historia rodziny pozwala bardziej stabilniej wrosnąć w glebę, bo im dłuższe i bardziej znajome korzenie, tym pewniej człowiek się czuje wśród Innych. A może to też odkrywanie tego patriotyzmu lokalnego, nie wyświechtanego słowa, a uczucia przynależności i chęci obrony tego co swoje.
No i nabieram też pokory, bo moje problemy to zaledwie ułamek tego, czym żyli moi przodkowie, czasem to naprawdę cud, że przeżyli i dali życie kolejnym pokoleniom, a zatem i mnie. I pewne cechy współczesnego świata, jak i pogoń za przemijającymi wartościami, materialnymi sprawami, stają się z tej perspektywy mało ważne, nieistotne.
i jeszcze ta ekscytacja,kiedy idzie się tropem jakieś rodzinnej hipotezy, zagadki (i niekoniecznie musi to być zakopana szkatułka z pieniądzmi pod gruszą) ale dotyczy choćby nieznanego przodka. Jestem na początku tej drogi i tych odkryć jest dużo, każdy wynik prywatnego śledztwa bardzo przeżywam, zdaję sobie sprawę, że przyjdzie czas, kiedy dotrę do końca zachowanych ksiąg metrykalnych i stanę przed zapytaniem. I co dalej? Czy to koniec? Mam jednak nadzieję, że znów pojawi się jakiś kolejny dokument, jakiś ślad, a jak co to liczę, że sami przodkowie w ten lub inny sposób naprowadzą na coś nowego
Moja rodzina pyta mi się, kiedy skończę. A ja mam nadzieję, że nigdy, że wciąż przede mną będzie kolejny trop, którym będę mogła podążyć. Genealogia uzależnia. To strasznie niebezpieczny nałóg
28 mar 2011, 20:14
Bardzo często pada na forach genealogicznych stwierdzenie, że jak zaczynamy się interesować genealogią , to nie żyje już nikt , kto mógłby nam coś powiedzieć i że szkoda ,że nie interesowało nas to wtedy, jak mogliśmy się dowiedzieć wielu faktów od naszych rodziców, dziadków, cioć itp.
Myślę, że motywacją do zajęcia się genealogią jest tęsknota za naszymi zmarłymi, swego rodzaju hołd dla nich, bo oni w momencie śmierci stają się już przeszłością.To jest motywacja , a znalezienie pierwszego aktu z naszym przodkiem powoduje, że "wpadamy" w genealogię na dobre.
Może to jest jednak tak, że każdy ma inny powód .
Ewa
28 mar 2011, 21:33
Genealogia to nie tylko odkrywanie rodowodu. To także poszukiwanie pamiątek po przodkach.A one pozwalają nam ich przybliżyć.Upewniła mnie o tym moja córka, której wielokrotnie pokazywałam groby prapradziadków, ale dopiero kiedy zdobyłam ich zdjęcia stały się dla niej osobami realnymi, które kiedyś żyły gdzieś niedaleko. I ich rysy znajdujemy w swoich rysach. I myślę,że genealogią ,zajmujemy się dla naszych potomnych,żeby wiedzieli skąd pochodzą i do jakiego miejsca są przypisani.
Od niedawno poznanej krewnej z USA dostałam wierszyk o genealogii, który mi się bardzo spodobał. Nie wiem, kto jest autorem,ale go tutaj przytoczę
Genealogy begins as an interest,
Becomes a hobby;
Continues as an avocation,
Takes over as an obsession,
And in its last stages,
Is an incurable disease.
Co w wolnym tłumaczeniu brzmi
Genealogia zaczyna sie jako zainteresowanie
Staje sie hobby
Pozniej zmienia sie w zawód,
Pozniej w obsesje.
Az w koncu w koncowych stadiach
Staje sie nieuleczalna choroba.
A choroby się nie wybiera
Pozdrawiam wszystkich nieuleczalnie chorych na genealogię
Barbara Bilińska
29 mar 2011, 15:59
Jakiś czas temu znalazłam w necie
"Historia człowieka"
Tak niewiele nas łączy z przeszłością
A jednak wszystko od niej zależne
Zobaczysz z historii książkę
Przejrzysz, oglądniesz-ale nie weźmiesz.
Tak mało wiemy o przodkach,
Tak mało o samym sobie,
Nawet nie przypuszczasz
Ile mądrości jest dzisiaj w Tobie.
Omijasz z daleka muzeum
Okrążasz łukiem księgarnie
Myślisz, że nie masz czasu
I, że to przecież normalne.
Nie wierz w wymówki, wykręty
Że jest Ci bez tego jak w niebie
Odkryj historię człowieka
Historię samego siebie.
Jerzy Kozarzewski
Słowa Stanisława Pieniążka, które napisał Piesta, praktycznie mówią wszystko na ten temat.
Ze swojej strony pozwolę sobie również przytoczyć słowa S. Pieniążka, które przytaczam każdemu, kto zadaje mi pytanie "po co ci to?"
"Cóż warte jest życie bez badań korzeni
Rodziny swej przodków dalekich
Cóż warte jest życie bez wspomnień o dziadach
Odeszłych w zaświaty na wieki"
Pozdrawiam Jola
29 mar 2011, 18:21
Bardzo dziękuję za tak interesujące wypowiedzi:D
Chciałbym teraz wytłumaczyć się, dlaczego w ogóle założyłem taki wątek.
Otóż, miałem ostatnio dość zaskakującą i , niestety, niezbyt przyjemną sytuację. Byłem w jednej z miejscowości, gdzie mieszkali moi przodkowie i udałem się do najstarszej mieszkanki wsi, żeby zapytać, czy pamięta czasy, kiedy żyli prapradziadkowie. Ku mojemu zdumieniu (nigdy się z taką sytuacją nie spotkałem), starsza pani zaczęła dokładnie mnie wypytywać - wręcz egzaminować. Pytała, po co mi ta wiedza, do czego ją wykorzystam, po co mi jakaś tam genealogia, dlaczego chcę pytać o zmarłych, po których nawet na cmentarzu nie ma sladu, dlaczego nie zajmę się czyms pożyteczniejszym itd. Mimo że próbowałem jakoś argumentować moje najście - że pielęgnuję pamięć o przodkach, chcę odtworzyć ich historię, dowiedzieć się o życiu ówczesnych mieszkańców wsi itp., zawsze spotykałem się z pytaniem: "no ale po co?". I przyznam się szczerze, że tak naprawdę nie umiałem przekonac rozmówczyni, że warto, aby podzieliła się ze mną swoimi wspomnieniami. W efekcie pani zgodziła się trochę opowiedzieć, ale nie omieszkała dodać, co o tym wszystkim sądzi.
Nie chcę dochodzić, z czego to wynikało - czy z mojego nieumiejętnego argumentowania, nieodpowiedniego podejścia, charakteru rozmówczyni (przecież nie każda starsza pani musi lubic wspominać - może nie miała zbyt wesołego życia i nie czuje potrzeby się nim dzielić, chcoć najczęściej bywa przecież odwrotnie). Powody mogły być przeróżne.
Ważne, że sytuacja ta przez dłuższy czas nie dawała mi spokoju - przecież takie wydarzenie może się kiedyś powtórzyć. I sam zacząłem się zastanawiać, co sprawia, że zajmuję się genealogią już od przeszło 6 lat?
No i założyłem ten wątek, aby sprawdzić, czy moje motywacje pokrywają się z motywacjami innych badaczy. I sprowokować opinie - także te krytycznie odnoszące się do podnoszenia tych kwestii.
Oczywiście, każdy wie, dlaczego zajmuje się właśnie tym - jest to pasja, która potrafi zaangażować człowieka na długie lata i która może trwać bez końca i bez końca zaskakiwać i ekscytować. Poza tym pozwala samodzielnie odkrywać , badać, dociekać.
Myślę, że warto zwrócić uwagę, że każdy powinien mieć w zanadrzu jakieś uzasadnienie swojej działalności na wypadek tak zdecydowanego oporu, z jakim przyszło mi się spotkać.
Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam wszystkich!
29 mar 2011, 18:29
Zdecydowanie przychylam się opinii, że genealogia jest wynikiem mody. Obserwując portale takie jak np. moikrewni, można spostrzec, że niektórzy zakładają konto i tworzą drzewo swojej najbliższej rodziny - rodziców, rodzeństwa i na tym kończą. Drzewa wiszą w Internecie długie miesiące i nikt się już nimi nie interesuje. Widocznie ktoś przeczytał, że tworzenie drzewa jest ciekawe, że są fajne portale do publikacji, ale w chwili, gdy okazuje się, że o większość danych trzeba się bardziej postarać, entuzjazm gaśnie.
Z drugiej strony, są genealodzy-pasjonaci (myślę, że całe WTG oraz inne Towarzystwa), którzy rzeczywiście próbują uczłowieczyć historię i przejść ze sfery makro do sfery mikro, by dostrzec w wielkich wydarzeniach również dramaty poszczególnych osób - ja również staram się do nich należeć.
Pozdrawiam!
29 mar 2011, 19:29
Nie dziwi mnie Twoje rozczarowanie zaistniałą sytuacja bo sama tego doświadczyłam.
Zaczynałam swoje poszukiwania przepytując najstarszych członków rodziny. Na ogół spotykałam się i nadal spotykam z chęcią pomocy ale........ no właśnie jest to ale....
Wydawało mi sie, że jedna z seniorek rodziny ma znakomitą pamięć i będzie mogła mi co nieco pomóc. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, ze tak naprawdę to już nic nie pamięta!
Dopiero pod presją córki powoli zaczynała pamięć powracać. Jak wytłumaczyć starszej osobie, że nie robię tego z chęci zysku??? Ręce mi opadły.
Teraz jak opowiadam Cioci o moich odkryciach, pokazuję ksera akt czy zdobyte zdjecia, widzę, że przekonała się do moich (jak to sama nazywa) wariacji
chociaż tak do końca to nie wierzę, że wszystko mi powiedziała co pamieta
Staram się część urlopu poświęcać na moją genealogię. Ostatnie poszukiwania były bardzo owocne i mam nadzieję, że również w tym roku tak będzie. Każdy dzień mam zaplanowany, gdzie pojadę, jaki cmentarz zwiedzę, jaką parafię, kogo odwiedzę a czasu jest bardzo mało. Jednym słowem urlop bardzo pracowity.
30 mar 2011, 01:25
Niestety, genealogia jako nauka, wiedza o powinowactwach i pokrewieństwach między ludźmi, ma od niedawna swojego wielkiego wroga - to genealogia prywatna, genealogia, do której własność, prawo zajmowania się nią, zaczyna być ograniczane tylko do latorośli, potomków. Stąd, jak zauważyłem coraz więcej bardzo dobrych genealogów, światłych, genealogów z krwi i kości, pragnących zajmować się tym, co lubią i zdobywać w tym większą wiedzę, wycofuje się do genealogii średniowiecznej ewentualnie genealogi rodzin "wygasłych", byle nie zostać uznany za człowieka, który wchodzi "nie na swój teren" albo "w czyjeś życie z butami". Ja np. tak się wycofałem. 20 lat poświęciłem genealogi, amatorsko zbierałem wszystkie informacje o różnych rodzinach szlacheckich, w tym szczególnie z terenów Wielkopolski, aby dziś się bać, po prostu bać się, że będę niegrzeczny, nietaktowny, jeśli będę interesować się np. powiedzmy Mycielskimi, Mielżyńskimi, Ponińskimi, Brezami itd itp, skoro ich potomkowie żyją i ich przodków należy zostawić właśnie im, a zająć się wyłącznie swoimi. Pole zatem dla geneologii, również jako pasji, jest zatem coraz węższe, mniejsze, coraz bardziej ograniczone, bo czeka cię zarzut, że naruszasz czyjąś prywatność, czyjeś "pierwsze rodzinne prawo". Żeby zatem się nie bać podobnych oskarżeń, zarzutów, że zajmuję się genealogią jakieś rodziny (nawet nieważne, że wyłącznie z pobudek naukowych, z badań nad prosopografią i historią) też wycofałem się wyłącznie do rodzin "wygasłych" i do mediewistyki, ewentualnie do indeksowania archiwum.
Myślę zatem, że obiekcje starszej pani, żeby podzielić się informacjami, wynikały po prostu z tego coraz głębszego przeświadczenia, że genealogia to sprawa prywatna, wyłącznie rodzinna, nie dla obcych. Wzrost wartości rodzinnych, dbałość o ochrony danych itp, na pewno mające na względzie nasze bezpieczeństwo, niestety jednak poczyniły naukowe spustoszenie, a w moim przypadku wręcz naukową niechęć do genealogi, z którą się tak przecież zżyłem. No trudno, ciężkie czasy...
Dlatego nie powinno się głosić, że genealogia jest piękna. Bo i owszem jest piękna, jako nauka, ale od jakiegoś czasu sprawia ból, niechęć, rodzi uprzedzenia, wrogość, waśnie, niepokoje, nieufność. Zajmowanie się genealogią staje się niebezpieczne. Bo genealogia to jednak ciekawość, a ciekawość - w przypadku tak delikatnej materii, jaką jest rodzina - to ciekawość, która w dzisiejszych czasach coraz powszechniej uchodzi za niezdrową. Genealog naukowiec, genealog pasjonat może w każdej chwili stać się "krzywym ryjem", który wkroczył nie tam gdzie powinien (niedawno podobna historia spotkała tu przecież bardzo dobrego genealoga, pana "Słowianina"). Gdybym 20 lat temu przewidział, że tak będzie, to zdaje się zwalczyłbym swoją pasję w zarodku. Dziś jej już jednak nie zwalczę, zbyt się zaangażowałem, więc jedyne co mi pozostaje to ukrywać się z wiedzą, nie wtrącać się, zachować dla siebie, przemilczać i nie zdradzać się swoją ciekawość. Ot rozumieć genealogię jako sztukę dla sztuki, dla własnej szuflady.
Pozwolę sobie też wyjaśnić jeszcze jeden aspekt genealogii. I z góry przepraszam za pewną nieestetyczną metaforę, jakiej tu użyję. Otóż myślę, że mogę się wypowiedzieć trochę jako obserwator, jako człowiek z zewnątrz, jak naukowiec patrzący na amatorów, genealogów "prywatnych". I proszę mi wybaczyć, bo nikogo nie chcę urazić. Chcę, podobnie jak Państwo, tylko zrozumieć "po co nam genealogia". Otóż jeden z moich przedmówców stwierdził, że genealogia rozwija się jako moda. Moda na resentyment. I faktycznie, bogactwo wątków, opracowań dotyczących poszczególnych historii rodów szalenie wzrosła. Pan X pisze o Iksińskich, Pan Y o Ygrekowskich, a pan Delta o Deltach. I właśnie ta specyfika, dała mi to wrażenie, że ja bym jednak tego modą nie określił. Powody bowiem, dla których wzrosła "dociekliwość" swoich korzeni, oprócz oczywistych i subiektywnych (poznanie historii własnych przodków, sentyment, resentyment), są jednak przede wszystkim innej natury - w tej bowiem pasji genealogicznej, szczególnie własnorodzinnej, ukrywa się zachowanie podobne temu, z jakim pies obsikując drzewka zaznacza swój teren. Pan X zatem zaznacza - ja jestem X i to ja ma pierwszeństwo, a nawet i wyłączność, interesować się Iksińskimi. A reszcie, obcym i niespokrewnionym, wara. Wolność, a przede wszystkim kapitalizm, rosnąca świadomość praw własności, stworzyła pewien niecodzienny paradoks, jeśli chodzi o historię i genealogię - otóż nam ludziom zamarzyła się własność historii. Każdemu więc - pomyślano - należy się jakiś kawałek historii. Tu słowo "mój" bardzo łatwo wtedy zaokrągliło się, zgeneralizowało do słowa "moja rodzina". Każdy się zatem poczuł w obowiązku zaznaczyć, że historia mojej rodziny to moja własność. Zaczął się zatem etap szybkiego i nagłego zawłaszczania historii, jak z tortu każdemu po kawałku. I w tym zawłaszczeniu widzę "modę", nie w samej genealogii; zawłaszczenie historii, zaznaczenie w niej swojego terenu - to główny powód wzrostu popularności genealogii. Przepraszam Państwa że tak brutalnie to widzę, niepoprawnie politycznie, że nie ma w tym "och i ach", zachwytu, ale zrozumienie "fenomenu" genealogii, jej celów, motywów i pożytków z niej płynących, wymaga niestety innej optyki, niż wyłącznie estetyczno-emocjonalnej.
Dzisiejsze czasy to czasy zawłaszczania historii, to rozciąganie na historię prywatnych osobistych praw własności, praw materialnych, cywilnoprawnych. Tym łatwiejsze, że się zapomniało, że historia to duch. Jeden i wspólny nas wszystkich.
Można by się w tym temacie więcej rozpisać, bo dzisiaj genealogia to piękny obiekt obserwacji dla socjologa i filozofa dziejów. Bo przemiany, jakie zaszły w świecie, dotknęły oczywiście i tę dziedzinę nauki. Przede wszystkim zwraca uwagę zmiana, powolna ale konsekwentna, jaka towarzyszy genealogi, z jej idei poznawczej na idee roszczeniowe (np. dla rewindykacji dóbr, odszkodowań, dziedziczenia itp), i w tym sensie genealodzy rodzinni tylko dziś zaznaczają swój teren, ale jutro - i to bynajmniej, pomimo pozorów, nie jest to wizja paranoiczna - będą na niej zarabiać. Istnieje bowiem przypuszczenie, że nasz jakikolwiek przodek, o naszym nazwisku, jeśli się udokumentuje w sądzie, że się od niego wywodzi, i nawet jeśli to będzie przodek z tych bardzo odległych czasów, że otóż ten przodek będzie chroniony przez przepisy cywilnoprawne jako "dobro materialne", a wtedy, użycie czyjegoś nazwiska, nawet gdy będzie to dotyczyło osoby z XV wieku, otóż takie użycie w publikacji nazwiska Iksiński bez zgody pana Iksińskiego, będzie naruszeniem jego dóbr materialnych, jego własności. Genealog zatem, żeby nie być złodziejem, będzie musiał płacić. Proszę Państwa, tak, to paranoja, ale roszczeniowy charakter, jaki towarzyszy dziś historii, w tym genealogii, i moje przekonanie, że będzie on nasilał się i narastał, przyjmie właśnie taki paranoiczny obrót spraw - dziś, póki swoją wiedzę, i swój teren (moja rodzina, moje nazwisko) tylko zaznaczamy, i przyporządkowujemy X do Iksiński, jesteśmy jeszcze otwarci, chętni nawet do wymiany doświadczeń i wiedzy, ale jutro (oby jak najdalej to jutro), otóż to w historii co dziś zostanie zawłaszczone jutro upomni się o więcej.
Inaczej mówiąc przywołam tu pewną metaforę dla klarowniejszego zobrazowania tej kwestii - historia, genealogia, historia nazwisk i rodzin je noszących, to coś jakby odległa planeta, powiedzmy Saturn. Nigdy nie stanie na niej ludzka stopa, ale to nie przeszkadza nikomu, żeby nabywać na niej działki ziemne i nimi handlować. Bo żyjemy w czasach, w których abstrakcja staje się przedmiotem roszczeń, towarem, produktem, przedmiotem własności i obrotu handlowego.
Nie widzę zatem genealogii w różowych barwach.
30 mar 2011, 08:08
Nie rozumiem wypowiedzi kolegi z Gliwic - jak to? Powstała "genealogia prywatna"? to coś "prywatnego"? Jakieś "zawłaszczanie" kawałków historii, bo "to moje"? A ja właśnie odbieram to odwrotnie! Zbierana amatorsko genealogia jest tak na prawdę zbierana ... dla innych, nie dla mnie! Dzisiaj nie wiem nawet, kto i kiedy w następnych pokoleniach z mojej wiedzy skorzysta, ale mam taką nadzieję, że skorzysta i mnie wspomni! Wielki wysiłek tych wielu amatorów dzisiaj i żmudna pasja - dają wspaniałe efekty dla dobra wszystkich, żeby przytoczyć choćby bazy danych genealogicznych zebrane przez pasjonatów i puszczone w internet (np. przez WTG-Gniazdo).Wielki jest potencjał wspólnej pracy, zwłaszcza w dobie internetu, to widać! Oczywiście, jeśli ktoś zebrał informacje i nie chce się nimi podzielić z nikim, to może jest jak wspominany piesek przy drzewku... Ale - tak się wszędzie i w każdej dziedzinie życia zdarza. Ja to natomiast odbieram odwrotnie - zebrałem pewną wiedzę o wycinku życia mieszkańców tego terenu, ktoś inny zebrał wiedzę o innych mieszkańcach, ale razem mamy więcej! Możemy znaleźć powiązania między rodzinami, możemy odtworzyć warunki życia, motywy dokonanych wyborów i mnóstwo innych informacji o historii tego terenu! Rośnie zaciekawienie historią, udziela się chociażby nielicznym z rodziny. Nigdy nie odmówiłem dostępu do mojej wiedzy genealogicznej, a Pani M.Nowaczyk nie napisała swojej książki z chęci zysku. A efektem tej "prywatnej" genealogii jest i musi być: szacunek dla swoich przodków, poczucie wartości własnej i swojej rodziny - te wartości w dzisiejszych czasach chyba są bardzo potrzebne dla zachowania tożsamości, wobec takiego globalnego mieszania się ludności w ostatnich latach, no i wobec obserwowanego zdziczenia obyczajów. Co chcemy przekazać swoim dzieciom, jakie wartości? Co zostanie po nas? Czy potomkowie będą potrafili odpowiedzieć w następnych pokoleniach - "Kim jesteśmy?" Poza tym - śledzenie losów poszczególnych osób w dawnych latach, czy to z własnej rodziny (genealogia "prywatna", zawłaszczana według Pana z Gliwic), czy też rodów sławnych i znanych, chociaż mi obcych (genealogia "ta właściwa"??) daje poczucie dystansu do naszych dzisiejszych malutkich problemów, kłopotów i życiowych trudności, a także szacunku dla dokonań poprzedników i wspólnego, wypracowanego przez tyle pokoleń dobra, jakim jest nasza "Mała Ojczyzna" - Wielkopolska. Czego wszystkim życzę
30 mar 2011, 21:56
RomanK napisał(a):Niestety, genealogia jako nauka, wiedza o powinowactwach i pokrewieństwach między ludźmi, ma od niedawna swojego wielkiego wroga - to genealogia prywatna, genealogia, do której własność, prawo zajmowania się nią, zaczyna być ograniczane tylko do latorośli, potomków. Stąd, jak zauważyłem coraz więcej bardzo dobrych genealogów, światłych, genealogów z krwi i kości, pragnących zajmować się tym, co lubią i zdobywać w tym większą wiedzę, wycofuje się do genealogii średniowiecznej ewentualnie genealogi rodzin "wygasłych", byle nie zostać uznany za człowieka, który wchodzi "nie na swój teren" albo "w czyjeś życie z butami". Ja np. tak się wycofałem. 20 lat poświęciłem genealogi, amatorsko zbierałem wszystkie informacje o różnych rodzinach szlacheckich, w tym szczególnie z terenów Wielkopolski, aby dziś się bać, po prostu bać się, że będę niegrzeczny, nietaktowny, jeśli będę interesować się np. powiedzmy Mycielskimi, Mielżyńskimi, Ponińskimi, Brezami itd itp, skoro ich potomkowie żyją i ich przodków należy zostawić właśnie im, a zająć się wyłącznie swoimi. Pole zatem dla geneologii, również jako pasji, jest zatem coraz węższe, mniejsze, coraz bardziej ograniczone, bo czeka cię zarzut, że naruszasz czyjąś prywatność, czyjeś "pierwsze rodzinne prawo". Żeby zatem się nie bać podobnych oskarżeń, zarzutów, że zajmuję się genealogią jakieś rodziny (nawet nieważne, że wyłącznie z pobudek naukowych, z badań nad prosopografią i historią) też wycofałem się wyłącznie do rodzin "wygasłych" i do mediewistyki, ewentualnie do indeksowania archiwum.
Po pierwsze - doceniam głos, bo niesie sporo cennych spostrzeżeń, choć co do całości jakoś trudno mi się zgodzić. Przede wszystkim nie jestem przekonany, czy faktycznie "genealogia prywatna" jest wrogiem genealogii jako nauki pomocniczej historii. Sądzę, że nie można mówić o jakimś uniwersalnym nurcie przypisywania genealogii tylko do swoich prywatnych celów i w związku z tym "nieprzyzwoitości" zajmowania się np. rodami szlacheckimi ze względu na potomków żyjących do dziś. Wszystko tak naprawdę zależy od podejścia - może zamiast bać się badać Mycielskich, należałoby nawiązać kontakt z żyjącymi przedstawicielami i poprosić o pomoc lub zaangażowanie we wspólne badania? Przecież problem ten jest analogiczny w przypadku badań prywatnych. Badając ród Szlachciaków dotykam również kwestii żyjących potomków, których nie znam i którzy mogliby uznać, że wchodzę za głęboko w ich prywatność, mimo że przecież badam równocześnie mój własny ród. W takiej sytuacji kwestią kluczową jest poinformowanie o prowadzonych badaniach i ich celach i prośba o pomoc, co często (nie twierdzę, że zawsze) skutkuje pozytywnie. Przykład: książka Krzysztofa Raniowskiego, który wydał "Rody ziemi wolsztyńsko-babimojskiej", pokazując skrócone genealogie rodów wywodzących się z tych terenów, a niekoniecznie związanych z rodem autora.
Poza tym, jakoś nie zauważyłem procesu zawłaszczania terenu badawczego przez genealogów-amatorów. a co do ryja, który wchodzi w czyjąś prywatność - myślę, że z problemem tym spotykają się nie tylko genealodzy, ale też socjologowie czy etnografowie. Z tą różnicą, że genealog może jeszcze legitymować się działalnością na rzecz wspólnych przodków, co w przypadku etnografa jest niemożliwe.
A co do historii - rzeczywiście, podejście do przeszłości się zmieniło, również w nauce. Nie nazwałbym tego procesu jednak zawłaszczaniem, lecz może indywidualizowaniem, a więc patrzeniem na przeszłe wydarzenia przez pryzmat konkretnych ludzi i ich małych życiowych historii, pokazywaniem od podszewki.
Pozdrawiam!