Nie chcę być pogrzebany jak piesPaweł Kośmiński 2012-11-01, ostatnia aktualizacja 2012-11-01 14:24:31.0
- Sposób, w jaki dziś umieramy, np. w szpitalach, kiedyś uznano by za niegodny. Godnie umierało się w domu, we własnym łóżku, wśród bliskich, z zachowaniem rytuałów. Powinien przyjść ksiądz, przed którym dzwonił ministrant. Nikt nie chciał też być chowany na cmentarzu poza miastem. To nie była święcona ziemia. Ludzie mówili wprost "Nie chcę być pogrzebany jak pies" - o dawnych zwyczajach związanych ze śmiercią opowiada etnolog Daniel Kunecki Paweł Kośmiński: W okolicy 1 listopada wszyscy, i wierzący i niewierzący, idą na groby. Skąd wzięło się Święto Zmarłych? Daniel Kunecki, etnolog, Pracownia Etnograficzna: - Z potrzeby upamiętniania przodków i oddawania im czci. To jest w człowieku bardzo silne. Potrzebujemy podkreślić swoje zakorzenienie, przekazać pewną wiedzę przyszłym pokoleniom.
Jak kiedyś przygotowywano się do śmierci? - Dawniej ludzie do śmierci zaczynali przygotowywać się na długo przed nią. To był bardzo ważny, ale i trudny moment, przez który chciało się przejść w sposób godny i właściwy.
Było rozgraniczenie na dobrą i złą śmierć. "Od nagłej i niespodziewanej śmierci racz nas zachować, Panie" - powtarzają wierni w jednej z modlitw. Uważano, że dobra śmierć powinna przytrafić się w domu, we własnym łóżku, wśród bliskich i z zachowaniem wszelkich rytuałów. Powinien przyjść ksiądz, przed nim dzwonił ministrant, a wszyscy klękali. Przygotowanie do śmierci zaczynało się od tego, że ludzie przez wiele lat zbierali pieniądze na ten moment.
Sposób, w jaki dziś umieramy - np. w szpitalach - to była raczej śmierć niegodna. Również to, jak dziś jesteśmy chowani - czyli np. na cmentarzach komunalnych.
Dlaczego ludzie nie chcieli być chowani na takich cmentarzach? - Kiedy cmentarze zaczęły powstawać poza miastem, nikt nie chciał być tam chowany. Bo to nie była poświęcona ziemia. Mówiono: "nie chcę być pogrzebany jak pies". Na niepoświęconej ziemi chowano samobójców czy ludzi, którzy zginęli w epidemii.
Za poświęconą ziemię uważana była ta przy kościele. Właśnie na niej pierwotnie grzebano zmarłych. Zwłaszcza biedotę, bo lepiej sytuowanych - w katakumbach kościoła. A najbogatsi mieli w kościele kaplicę.
Pod koniec XVIII i na początku XIX wieku miasta były jednak już tak zatłoczone, że zaistniała konieczność chowania ludzi poza miastem. Ludzie tego nie chcieli. Dlatego np. w Warszawie przełomowe było uroczyste odczytanie w kościele testamentu jednego z biskupów, który stwierdził, że chce być właśnie tam pochowany. To przekonało ludzi.
Kiedyś mniej bano się śmierci, czy bardziej? - Jeśli nawet śmierć była uznawana za coś naturalnego, to i tak traktowano ją jako zło. Zawsze wiązała się z uczuciem straty i bólu. Ale w sposób rytualny ją oswajano. Jeśli umarło dziecko, żywiono przekonanie, że od razu dołączy do aniołów. Jeśli odszedł ktoś starszy, to pocieszano się tym, że zdążył przeżyć swoje życie. Ale kiedy śmierć dotknęła kogoś w kwiecie wieku, było to już zupełne wyłamanie się z porządku naturalnego. Takich ludzi najbardziej opłakiwano.
Jak oswajano śmierć? W umieraniu było kilka podobieństw do narodzin. Jak kobieta rodziła, otwierano okna, żeby poród był łatwy. Podobnie, gdy ktoś konał - żeby dusza mogła odlecieć.
Zasłaniano lustra. Wierzono, że jak zmarły się w nim przejrzy, to może chcieć pozostać.
Gdy wynoszono trumnę, uderzano nią trzy razy o próg - w miejscach, gdzie zmarły miał nogę, środek ciała i głowę. Wypowiadano słowa: "Duszo opuść te progi, przez które wchodziły twe nogi". Chodziło o to, żeby zmarły już nie powracał. Przed wyniesieniem z domu całowano go w rękę albo w policzek. Było też rytualne opłakiwanie.
W Meksyku zanim ludzie pójdą na cmentarz, "przyjmują" zmarłych w domach. U nas wszystko sprowadza się do pożegnania zmarłego. - Ale przecież u nas na Wigilię zostawiamy pusty talerz. Jest to kojarzone z Chrystusem, ale ma korzenie w dawnych wierzeniach i chodzi właśnie o dusze zmarłych, które się wtedy z nami mogą spotkać. Ważne, żeby te spotkania ze zmarłymi były jakoś zrytualizowane, oswojone, dawały poczucie bezpieczeństwa.
Jak kiedyś żegnano zmarłego? - Pogrzeb odbywał się najpóźniej czwartego dnia od śmierci. To był moment graniczny - uważano, że wtedy nie jest się już żywym, ale nie jest się jeszcze martwym. Starano się uniknąć kontaktu ze śmiercią. Tego dnia nikt z domowników nie spał w tym domu, gdzie przebywał zmarły. Nawet jeśli to było w środku żniw, powstrzymywano się od prac w polu. To był moment zatrzymania. Zawsze też zatrzymywano zegar, jakby czas się zatrzymał.
Przywiązywano też psy, bo zwierzęta mają - tak wierzono - zdolność wyczuwania i widzenia śmierci.
Zmarłego układano do trumny w najlepszych ubraniach, pod głowę kładziono mu ziele poświęcone w dniu Wniebowzięcia Maryi Panny. Wkładano mu też przedmioty mu bliskie - okulary, pieniądze, tytoń. Starano się odprawić go w zaświaty tak, żeby niczego mu nie brakowało.
Na koniec zawsze była stypa.
Czego starano się unikać?
- Było mnóstwo przesądów. Wierzono, że śmierć zapowiadają zwierzęta, ptaki - jak sowa siedzi na domu, to znaczy, że ktoś w nim umrze. W ogóle jej nocne pohukiwanie uchodziło za śmiech diabła zwiastującego zgon. Złowróżbna mogła też być zabawa dzieci w pogrzeb.
A kret? - Tak, to wysłannik śmierci. Gdy rył koło domu, przychodził zakomunikować smutną nowinę. Dlatego nagłe pojawienie się wielu kretowisk odczytywano jako znak nadejścia zarazy, wojny lub innego nieszczęścia.
Również podczas wyprowadzania starano się odczytywać różne znaki. Świecące słońce oznaczało, że zmarłemu jest już dobrze tam na górze, jeśli był silny wiatr - walczył ze złymi mocami, a jeśli padał deszcz, to wiadomo, że świat po nim płacze, że to dla wszystkich ogromna strata.
Pogrzeb u nas zawsze był jednoznacznie smutny? Są kultury, gdzie wygląda to trochę inaczej? - Nawet w Indiach, gdzie wierzy się w reinkarnację, spalaniu ciał nad Gangesem towarzyszy płacz.
Ale np. Inkowie wygrzebywali swoje mumie z grobowców i urządzali z nimi procesje. Aborygeni budują coś na kształt platformy, gdzie przechowywane są zwłoki, a gdy zostają same kości, są malowane i zagrzebywane. To, co nam wydawałoby się bezczeszczeniem zwłok, tam jest uznawane za oddanie szacunku.
Co się zmieniło w sposobie celebrowania 1 listopada? - Niewiele, nadal spotykamy się w gronie najbliższych na cmentarzu. Chociaż kiedyś najważniejszym momentem była procesja na cmentarzu, w której uczestniczyli wszyscy.
Ale mamy też nowe zjawisko. Bardzo rozrósł się rynek firm, które oferują tzw. usługi cmentarne. Nie chodzi tylko o to, żeby ktoś posprzątał grób przed wszystkimi świętymi, ale wykupuje się całe abonamenty, wszystko dokładnie jest opisane - ile zniczy ma być zapalonych w miesiącu, jaki rodzaj wiązanki ma być położony. Współczesny świat pozwala nam, żeby tę troskę o korzenie i przodków w tym wymiarze czysto zewnętrznym przekazać komuś innemu.
Źródło:
http://wyborcza.pl/1,75478,12781417,Nie ... _pies.html