Ciekawe historie, ciekawe miejsca, biografie ciekawych osób związanych z Wielkopolską, historie rodzinne, artykuły o genealogii.
Odpowiedz

Ciekawe historie - nowe forum

12 mar 2007, 14:26

Witam Wszystkich,

Zgodnie z dyskusją na forum postanowiłem uruchomić nowy dział Ciekawe historie, w którym wszyscy możemy publikować ciekawe opowieści, historie ludzi i miejsc związanych z Wielkopolską, jak również własne historie rodzinne, opis poszukiwań genealogicznych.

Postanowiłem zrealizować pomysł, o którym niedawno dyskutowaliśmy właśnie w formie nowego działu forum, ponieważ wszyscy z nas potrafią poruszać się doskonale po forum, więc nie powinno być problemów.

Chciałbym aby ten dział funkcjonował według następującego schematu:

Pojawia się artykuł pisany przez daną osobę. Tytuł powinien także opisywać treść. Zamiast np. tytułu "Ciekawa osoba" lepiej wpisać "Jan Kowalski, kowal i patriota z Gądek" ;-).

Następnie chętne osoby mogą dopisywać komentarze. Do najciekawszych artykułów zrobię za jakiś czas linki na nowej stronie WWW (dostępnej ze strony głównej WTG).

Proszę, traktujcie ten dział jako coś "poważniejszego" niż tylko dyskusja na forum, bardziej jako materiały, które przydadzą się innym poszukiwaczom.

Pozdrawiam

Maciej

Ciekawe historie

19 lip 2007, 19:37

Drogi Macieju!
Mam pytanie- czy można opublikować wspomnienia, lub inne materiały niekoniecznie związane z Wielkopolska? Np. za jakiś czas będę miał wspomnienia pani Anny Strawińskiej-Marty z Kanady, która jest córką Olgi Cieńskiej, powiązanej również z Dzieduszyckimi. Rodzina ta pochodziła z Galicji (Wodniki, Łany, Halicz). Podobne wspomnienia opublikowałem już w Forgenie i nie chciałbym dublować tego samego materiału. Ale te wspomnienia, które będę miał mają być o czasach wojennych i pobycie rodziny pani Anny na zsyłce w Kazachstanie. Jeśli wg ciebie temat jest wart opublikowania, to obiecuję go tutaj umieścić. Pozdrawiam serdecznie.
Józek

19 lip 2007, 22:40

Witam,

jeśli historia jest ciekawa, to jak najbardziej. Choć generalnie jest to forum o Wielkopolsce, to także o genealogii ogólnie. Chyba inni użytkownicy nie będą mieli nic przeciw.
Pozdrawiam, Maciej

Ciekawe historie

20 lip 2007, 19:38

Maćku, nie chciałbym jednak, żebyśmy zamykali się pisząc jedynie o Wielkopolsce. Np. w Opolskim TG, gdzie także jestem dosyć często, nie piszemy tylko o Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku, ale też o Kresach i innych regionach. To, że mieszkamy tutaj, czy tam, nie powinno nas ograniczać, dlatego tez chciałbym, żeby to forum miało trochę szerszy zasięg tematyczny. No, ale to tylko mój prywatny pogląd, z którym masz prawo się nie zgadzać. Pozdrawiam.

22 lip 2007, 07:14

Witam !
Staramy sie na naszym forum zamieszczać jaknajwięcej informacji o Wielkopolsce, ale nie znaczy to ze zamieszczanie innych ciekawych historii jest niemozliwe.Troche pieprzu i wanilii , a może i soli tez sie przyda. :)
Pozdrawiam
Wojtek

24 lip 2007, 15:49

Hallo,
a ja jednak jestem za tym, aby tematycznie nie oddalac sie za bardzo od Wielkopolski.
Kazdy, kto tu zaglada spodziewa sie wiadomosci o tym wlasnie regionie i o ludziach z nim zwiazanych.
Pozdrawiam serdecznie - Teresa

24 lip 2007, 23:31

Wielu ludzi mieszkajacych w Wielkopolsce spotkał podobny los, o którym chce opowiedzieć nasz Kolega.
Podzielam opinię Maćka i Wojtka. Z przyjemnością przeczytam takie wspomnienia.
Zapraszam do zapoznania się z wojennymi losami wielkopolskiej rodziny Szalatych, podczas zesłania w okolice Archangielska w lutym 1940 r.
http://www.nekla.pl/informator/historia_okruchy04.php
http://www.nekla.pl/informator/historia_okruchy05.php
http://www.nekla.pl/informator/historia_okruchy06.php
Pozdrawiam.
Jerzy

25 lip 2007, 09:09

Ja też myślę, że ciekawe historie są ciekawe niezależnie od miejsc, w których się rozgrywają i warto je publikować. Ba, być może czegoś dla nas ważnego wyciągniemy z tej opowieści. Już cieszę się na opowieść. :lol:

25 lip 2007, 09:41

Jurku, niezwykła historia pana Szalaty. Pierwszą część znałam, bo dałeś nam na którymś spotkaniu odbity artykuł. Cieszę się, że przedstawiłeś nam dalsze jego losy. Dziękuję :D

Re: Ciekawe historie - nowe forum

02 paź 2010, 20:13

Witam.
Moim skromnym zdaniem dużo zasłużonych Poznaniaków czy też Wielkopolan ma korzenie Pomorskie i na odwrót :)
Zamieszczam nekrolog dot członka mojego rodu którego dziad i ojciec urodzili się na Kaszubach jednak On zapoczątkował linię która w Wielkopolsce siedziała do II wojny światowej a dokładniej w Kościanie . Wśród nich byli znani lekarze i prawnicy.

* Poznań 11 stycznia. W sobotę wieczorem zakończył w mieście naszym zasłużony żywot, jeden z najsędziwszych a powszechnie szanowanych współobywateli śp. Ignacy Zawadzki. Zmarły, syn Antoniego Büthner-Zawadzkiego, szambelana na dworze ostatniego króla Polskiego i Marianny z Garczyńskich, urodził się 20 stycznia 1789 r. we Włościborzu, majątku rodzicielskim na Krainie położonym. Roku 1820 przeniósł się z rodzicami do Warszawy, gdzie uczęszczał do szkół publicznych. Z utworzeniem Księstwa Warszawskiego, jako 20 letni młodzieniec, objął posadę generalnego sekretarza przy prefekturze bydgoskiej. Na tym stopniu umiał sobie zdobyć nie tylko szacunek ale i serce prefekta Gliszczyńskiego, w którego domu niemal jako syn był uważany.

Po zniesieniu Księstwa Warszawskiego przez rząd pruski, mianowany został radcą ziemiańskim, najpierw powiatu czarnkowskiego, potem śremskiego a nareszcie poznańskiego. Wskutek Powstania Listopadowego rząd postanowił za objęciem rządów drakońskich Flottwella, wszystkich urzędników Polaków przenieść do innych prowincji, - los ten spotkał i Zmarłego, pomimo znakomitych a życzliwych protekcji jakie nieboszczyk miał u ks. Radziwiłłów i innych wysoko postawionych osób. Na pożegnalnej uroczystości w Poznaniu wręczyli mu obywatele powiatu poznańskiego w dowód miłości i uszanowania drogocenne upominki. Z Poznania przeniesiony został na Szląsk do Legnicy w charakterze radcy przy tamtejszej rejencji. Przecież nawykłemu do życia między swoimi i pracować dla rodaków, duszno było w obczyźnie, jakkolwiek i tam, w nowym urzędowaniu, wśród Niemców, prędko sobie zjednał niezrównanym taktem i delikatnością postępowania w każdym kierunku, życzliwość serdeczną i szczególne poważanie. Więc po 6 latach pracy wziął dymisją i zamieszkał na nowo w Poznaniu. Ostatni z radców ziemiańskich Polaków z Księstwa, za Edwarda Flottwella wydalonych, zakończył życie po 11 dniowej lekkiej słabości 9 bm. o 9 i 3/4 wieczorem, ze słowem prawie ostatnim na ustach: Niech się dzieje wola Boża. Sakramentami św. opatrzony parę dni wpierw, przyjął je nie tylko z zupełną przytomnością, która towarzyszyła mu do końca, ale i z gorącą wiarą, która wyniósł ze staropolskiego domu rodziców, o którego obyczajach i praktykach pobożnych często w poufnym kółku przypominać lubował. A wiarę tę zahartowało i podniosło kalectwo ociemnienia zupełnego, jakim go Pan Bóg od blisko 20 lat nawiedził. Znosił je ze spokojem, rezygnacją i swą wiarą wszechmocną, która w każdej chwili sercu a i rozumowi mówi: Co Bóg robi - dobrze robi. Poznań 14 stycznia. Eksportacja i pochowanie zwłok śp. radcy Ignacego Zawadzkiego odbyły się wczoraj o 3 po południu przy bardzo licznym, pomimo słoty, udziale obywatelstwa, tak z miasta jak i z prowincji. Obok Jegomości księdza Proboszcza Pędzińskiego, który prowadził kondukt żałobny, widzieliśmy sędziwego ks. radcę Bażyńskiego wspierającego się na lasce, w orszaku zaś, postępującym za trumną, m. in. przeszło 80 letniego marszałka hr. Potworowskiego, który dawnemu przyjacielowi i koledze pośpieszył ostatnią oddać posługę. Od bram cmentarza ponieśli obywatele na swych barkach śmiertelne szczątki zasłużonego męża na miejsce wiecznego spoczynku.
Ignacy był synem Antoniego de Büthner-Zawadzkiego(Szambelan Królewski) i Marianny de Rautenberg -Garczyńskiej
wnukiem Kazimierza de Büthner-Zawadzkiego(Asesor Tucholski i Starosta Borzechowski) i Agnieszki de Hafsellich -Leskiej
pra wnukiem Stanisława de Büthner-Zawadzkiego(Właściciel Zawady) i Tekli de Goetzendorff-Grabowskiej
prapra wnukiem Marcina de Büthner-Zawadzkiego i Anny de Kiemlada-Grabowskiej
praprapra wnukiem Jakuba de Büthner-Zawadzkiego i Anny Trzebiatkowskiej

to tak pokrótce:))

Mogę tylko dodać że w Charkowie w 1941r został zmordowany urodzony w Kościanie bezpośredni potomek Ignacego Podporucznik Antoni Lech Büthner-Zawadzki syn wielce szanowanego lekarza w Kościanie Józefa de Büthner-Zawadzkiego i Heleny Leitgeber

To na razie wszystko
pozdrawiam
Waldemar T. Büthner-Zawadzki

Re: Ciekawe historie - nowe forum

14 sty 2011, 09:50

Może nie z naszego "podwórka" ale chyba warto wiedzieć.

KALENDARZ i CZAS
Kilka dni temu hucznie przywitaliśmy nowy rok. Równocześnie rozpoczęło się drugie dziesięciolecie XXI wieku i trzeciego tysiąclecia. O tym, jak bardzo względne jest pojęcie czasu rozumianego przez pryzmat kalendarza mogliśmy przekonać się chociażby podczas sylwestrowej zabawy. Podczas gdy my przygotowywaliśmy jeszcze wieczorowe kreacje, mieszkańcy Wysp Kiribati już od godziny 11.00 naszego czasu cieszyli się z nadejścia nowego roku.
Świadomość, że właśnie tam można najwcześniej na świecie przywitać nadchodzący rok, przyciąga za każdym razem rzesze turystów. Niewielki wyspiarski kraj nie mógłby się cieszyć tym przywilejem gdyby nie fakt, że jego terytorium leży po dwóch stronach 180. południka. To właśnie wzdłuż niego - zgodnie z pierwotnymi założeniami - przebiega ustanowiona pod koniec XIX wieku linia zmiany daty. Ponieważ zarządzanie krajem, w którym pomiędzy skrajnymi punktami różnica w aktualnym czasie wynosi aż 23 godziny nastręcza wiele trudności, w 1995 roku dekretem prezydenta linia zmiany daty przesunięta została na wschód, obejmując tym samym całe terytorium kraju. O ile geograficznie Kiribati sięga daleko na wschód od południka 180., o tyle leży na zachód od międzynarodowej linii zmiany daty. Tym sposobem, kiedy Kiribatyńczycy witają nowy rok, na należących do Stanów Zjednoczonych Wyspach Aleuckich leżących kilka tysięcy kilometrów bardziej na wschód wciąż jest 31 grudnia.
Mało kto wie, że jedną z pierwszych miejscowości, w której mieszkańcy świętują w sylwestrową noc jest wioska o swojsko brzmiącej nazwie Poland. To licząca nieco ponad dwustu mieszkańców osada położona na największej w Kiribati wyspie Kiritimati (czyli Wyspie Bożego Narodzenia). Nazwę zawdzięcza naszemu rodakowi - Stanisławowi Pełczyńskiemu, który trafił tam razem z załogą amerykańskiego statku handlowego. Zasłużył się on tym, że pomógł miejscowej ludności rozwiązać problem nawodnienia plantacji palmowych. Również na jego cześć zbudowano w wiosce kościół pod wezwaniem św. Stanisława i tym samym imieniem nazwano zatokę, nad którą leży osada.
Na szczęście wyspy na Oceanie Spokojnym to jedyne miejsce na świecie, gdzie ustalenie daty wywołuje tak duże emocje. Większość mieszkańców kuli ziemskiej po prostu cierpliwie czeka, aż zegar wskaże godzinę 24.00, a data w kalendarzu zmieni się na 01.01.
O ile czas jest jednym z pojęć podstawowych i zarówno w ujęciu filozoficznym jak i czysto fizycznym praktycznie niedefiniowalnym, o tyle nad jego upływem ludzie od zawsze próbowali zapanować i go kontrolować. Tak się składa, że powtarzalność zjawisk zachodzących w czasie w przyrodzie sprzyjała wyznaczaniu równych przedziałów czasowych, których upływ można byłoby zmierzyć lub policzyć. Wschody i zachody słońca, następujące po sobie pory roku, to nasi naturalni sprzymierzeńcy pomagający dostrzec upływ czasu. Wraz z doskonaleniem się technik pomiarowych i rosnącą świadomością tego, jak funkcjonuje nasza planeta w Układzie Słonecznym, pojawiły się metody określania daty - czyli umownego punktu w czasie - na podstawie położenia widzianych z ziemi ciał niebieskich.
Już wielkie antyczne cywilizacje Ameryki Południowej posługiwały się kalendarzem opartym na obserwacji pozornego ruchu Słońca po nieboskłonie. Zarówno kalendarz solarny Azteków jak i Majów zakładał, że rok trwa 365 dni, które dzielono na osiemnaście dwudziestodniowych miesięcy. Pięć dni dodatkowych stanowiło czas uważany za pechowy. Równolegle w obu kulturach funkcjonowały rytualne kalendarze służące między innymi do przepowiadania przyszłości. Liczyły one 260 dni. Moment zrównania się kalendarza wróżbiarskiego ze słonecznym przypadał co 52 lata i był przez Azteków uważany za koniec kolejnej epoki i początek nowego okresu w dziejach świata. Z układu planet i gwiazd kapłani odczytywali przyszłość i jeśli miało się okazać, że jego istnienie będzie trwało przez kolejną epokę, składano Słońcu ofiarę.
Nie tylko nasza gwiazda stanowiła podstawę do określania upływu czasu. W Babilonii na przykład początki kalendarza oparte były na obserwacji księżyca. Kalendarz solarny wprowadzono dopiero w VIII wieku p.n.e. Zakładał on podział roku na trzynaście miesięcy, z których każdy trwał 29 lub 30 dni. Aby uniknąć przesuwania się kalendarza względem następujących po sobie w przyrodzie pór roku oraz względem lat słonecznych w trwającym 19 lat cyklu wyznaczano siedem lat, do których dodawano trzynasty miesiąc.
Kalendarz księżycowy przez kilkaset lat funkcjonował sprawnie w Imperium Rzymskim. Za początek rachuby czasu przyjęto umowną datę założenia miasta Rzym. Numeracja kolejnych lat miała jednak zastosowanie wyłącznie na potrzeby kalkulacji historycznych. W codziennym zastosowaniu wystarczające było nazywanie lat imionami kolejnych panujących konsulów. Początkowo rok liczył zaledwie 304 dni i dopiero około w VII lub VI wieku p.n.e. wydłużono go do 355 dni, wprowadzając podział na 12 miesięcy, co dwa lata dodawano miesiąc trzynasty liczący 22 lub 23 dni. Miało to na celu synchronizację kalendarza z latami słonecznymi. Dowolność w kształtowaniu długości roku i powierzenie tego zadania kapłanom spowodowało liczne nadużycia i dostosowywanie długości roku do aktualnych potrzeb politycznych. W efekcie za panowania Juliusza Cezara pierwotnie przypadający w okresie zimowym miesiąc Ianuarius stał się miesiącem jesiennym. Jemu właśnie przypisuje się reformę kalendarza i od jego imienia nazw ano go póżniej "juliańskim". Nie można jednak zapominać o fakcie, że zanim do reformy doszło, przez wiele lat jako najwyższy kapłan kontrolował obowiązujący kalendarz, więc również on ponosił odpowiedzialność za rozregulowanie go.
Po reformie, w niezmienionej postaci obowiązywał w Europie przez wieki. Mimo, że od 1923 roku nie jest już w oficjalnym użyciu (najdłużej funkcjonował w Grecji), to jednak niektóre Kościoły wciąż się nim posługują. Obowiązujący dziś kalendarz gregoriański niewiele różni się od poprzednika. Aby zniwelować opóźnienie względem czasu słonecznego (wynoszące 1 dzień na 128 lat) wprowadzono korektę, w wyniku której jednodniowa różnica względem czasu słonecznego pojawia się dopiero po upływie około 3000 lat.
Ważnych sposobów określania upływu czasu można doliczyć się na przestrzeni wieków znacznie więcej. Za przykład niech posłużą chociażby kalendarze chiński, żydowski czy egipski. System liczenia czasu był tak samo ważnym składnikiem codzienności jak system monetarny czy przyjęty układ jednostek miar. Liczne reformy i zmiany, jakie zaszły na przestrzeni wieków w tej materii wcale nie wskazują na to, że proces kształtowania kalendarza zakończył się. Kto wie, może przyszłe pokolenia uznają, że można i należy jeszcze coś poprawić?
"Źródło: Biuletyn badania Megapanel PBI/Gemius, 11.01.2011r." (za zgodą Gemius SA)
Zbyszek

Re: Ciekawe historie - nowe forum

08 lut 2012, 08:26

Sposób biesiadowania.
W szeroko pojętej kulturze każdego narodu szczególne miejsce zajmuje kuchnia. Sposób biesiadowania, serwowane potrawy, przekazywane z pokolenia na pokolenie receptury - to wszystko składa się na skomplikowaną układankę będącą odzwierciedleniem stylu życia i obyczajów. Nikogo nie powinien zatem dziwić fakt, że tematem jednego z najstarszych spisanych po polsku teksów literackich jest właśnie zachowanie się przy stole. Co ciekawe, tekst przypisywany żyjącemu w XV wieku burgrabiemu poznańskiemu - Przecławowi Słocie - jest najstarszym zabytkiem literatury polskiej podpisanym przydomkiem.

Porady, aby nie nakładać nadmiernych ilości potraw, zajmować przy stole należne miejsce czy obmyć przed posiłkiem ręce wydają się dziś absurdalne nawet z punktu widzenia przedszkolaka. Posługiwanie się nożem i widelcem jest umiejętnością tak podstawową jak chodzenie. Dzieci uczą się kulturalnego spożywania posiłków od najmłodszych lat i jest to proces naturalny. Kiedyś szlachetnie urodzonym zalecano, aby nie pluli na stół i do miski z jedzeniem. Dla naszych przodków używanie wspólnej łyżki i wycieranie jej w obrus po użyciu było szczytem dobrych manier. Gdyby nie fakt, że potrawy o płynnej konsystencji nastręczały nie lada trudności podczas jedzenia rękami, łyżki pewnie w ogóle byłyby zbędne. Przy stole każdy miał za to do dyspozycji nóż. W średniowieczu różnił się on oczywiście znacznie od sztućców, jakimi posługujemy się dziś. Nie było mowy o delikatnych, ząbkowanych ostrzach czy filigranowych uchwytach. Nóż każdy nosił przy sobie. Niewiasty nie ustępowały pod tym względem mężczyznom. Najpóźniej na stołach pojawiły się widelce. Z początku nikt nie próbował nawet podnosić nimi kęsów potraw do ust. Służyły wyłącznie do rozbierania mięsa - przytrzymywano nimi potrawy podczas krojenia.

Historyk Zygmunt Glogner, w wydanej w 1903 roku Encyklopedii Stropolskiej właśnie późnym pojawieniem się widelca tłumaczy konieczność mycia rąk zarówno przed jak i po jedzeniu, która to czynność oprócz znaczenia higienicznego miała również wymiar czysto praktyczny. Podkreśla przy okazji fakt, że na wschodzie nadal (czyli na początku XX wieku) praktykowany jest zwyczaj jedzenia przy pomocy noża, łyżki i palców. Podczas gdy Zachód dopiero na nowo uczył się odkrywać przyjemności towarzyszące jedzeniu z użyciem widelca (prawdopodobnie w starożytnej Grecji i Rzymie posługiwano się nim sprawniej niż w średniowieczu), cywilizacje Dalekiego Wschodu świetnie radziły sobie przy pomocy drewnianych pałeczek. Stal, jako materiał, z którego wytwarzano broń nie był godny zastosowań tak szlachetnych jak wyrabianie pałeczek, którymi podawano pokarm do ust.

Dla osoby wychowanej w kulturze Zachodu taki sposób jedzenia może wydawać się torturą, jednak Chińczycy, Japończycy i inne nacje zamieszkujące Azję nie widziały w tym fakcie powodów do narzekań. Przeciwnie - z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie tę tradycję. Jedzenie przy pomocy pałeczek - choć wydaje się trudne do opanowania - milionom ludzi na świecie nie sprawia najmniejszego problemu. Ponadto ma szereg zalet, które na pierwszy rzut oka wcale nie są oczywiste. Otóż posługując się pałeczkami, nie można za jednym razem nabrać dużej porcji pokarmu. To sprawia, że dokładniej przeżuwa się każdy kęs, a w konsekwencji pierwszy etap rozdrabniania pokarmu jest bardziej dokładny. Warto przy okazji dodać, że posługiwanie się pałeczkami tak jak widelcem (przebijanie nimi pożywienia) uchodzi za jeden z poważniejszych nietaktów i przejawów braku kultury.

Trudno jednoznacznie określić, w jakim kierunku zmierzają zmiany obyczajów i norm zachowań podczas posiłków. Jednym z silnie rozwijających się nurtów jest niezauważalny powrót do obyczajów sprzed pięciuset lat. Postęp ułatwiający wiele codziennych czynności nie omija także sfery kulinarnej. Tradycyjne dania zastępujemy różnego rodzaju produktami z olbrzymich fabryk żywności. Zapakowane w kolorowe, jednorazowe pojemniki z kartonu albo plastiku dania przygotowywane są tak, aby szybko można było je serwować i równie szybko spożyć. Bez użycia sztućców, a jednak nie brudząc rąk. To co u naszych przodków widzieliśmy jako oznakę barbarzyństwa, u przyszłych pokoleń może być wyznacznikiem nowoczesności i praktycznego podejścia do życia. Czy jednak jedzenie ma stać się wyłącznie sposobem na dostarczanie wątpliwej jakości produktów spożywczych? Czy zatraci przy tym charakter wspólnego biesiadowania? Dziś większości z nas trudno wyobrazić sobie, że jedzenie z baru fast-food może zastąpić rodzinny, niedzielny obiad. Pozostaje mieć nadzieję, że nasze dzieci i wnuki będą tego samego zdania.
Źródło: Biuletyn badania Megapanel PBI/Gemius I-mpresje http://www.gemius.pl
Odpowiedz