16 mar 2015, 01:00
Mgr Michał Krzyzaniak
Amerykańskie naloty bombowe na Poznań w 1944 roku
Zagadnieniem alianckich nalotów na Poznań w czasie drugiej wojny światowej zajmował
się Marian Olszewski, który w drugiej połowie lat sześćdziesiątych na łamach „Kroniki Miasta
Poznania” opublikował dwuczęściowy artykuł na ten temat1. Autor skupił się w nim jednak
głównie na stratach, jakie owe naloty wyrządziły miastu i jego mieszkańcom. Z wielu przyczyn,
przede wszystkim w wyniku trudności z dostępem do tego typu informacji, nie dane mu było
porównać relacji mieszkańców miasta z relacjami lotników amerykańskich. Podobnie rzecz się
miała z pomijanymi w większości przypadków w tym okresie relacjami niemieckimi.2
Artykuł jest uzupełnieniem o nowe materiały artykułu o nalocie na Poznań
w maju 1944 roku, który ukazał się na łamach dwumiesięcznika „Militaria XX w.”3
Jednocześnie, dodano do niego, część o nalocie z 9 kwietnia 1944.
Widoczna dysproporcja informacji o obu nalotach w poniŻszym artykule wynika jedynie
ze zróŻnicowania dostępności źródeł na ich temat.
Przeciwlotnicza obrona Poznania
W czasie drugiej wojny światowej Poznań był dla Niemców waŻnym węzłem
komunikacyjnym i znaczącym centrum zaopatrzeniowym dla frontu wschodniego. Prócz tego
w mieście lub na jego obrzeŻach znajdowały się obiekty i zakłady o strategicznym znaczeniu:
lotnisko Ławica, zakłady DWM (Deutsche Waffen Und Munitionswerke, przedwojenny
Cegielski), zakłady Focke-Wulf, na Krzesinach, a takŻe ich filia na terenie poznańskich targów.
Z tej racji miasto otrzymało stosunkowo silną obronę przeciwlotniczą. Jej cięŻar spadł na barki
tzw. Flak Untergruppe Posen, w skład której weszło osiem cięŻkich baterii armat kalibru 88 mm
i dwie baterie lekkie.4 Baterie rozmieszczono tak, by swoim ogniem były w stanie chronić jak
największy obszar miasta. W zachodniej części miasta, w bezpośredniej bliskości lotniska
Ławica (Boelke Horst), rozmieszczono baterie: 209. i 230. Na północy miasta, w okolicach nie
istniejącej dziś Hali Zeppelinów, znajdowały się: 216. (na północ od niej) i 234. (na wschód od
niej) baterie cięŻkie. Na wschodnich obrzeŻach miasta, na tzw. Flak Höhe, rozmieszczono
kolejne dwie: 210. i 211. Analogicznie, w południowej części miasta znalazły się 203. i 213.
Baterie Przeciwlotnicze. Do kaŻdej z tych cięŻkich baterii, celem ochrony bezpośredniej,
przydzielono po jednym plutonie lekkich dział plot. ze wspomnianych lekkich baterii.
Kłopotliwe jest jak się okazuje ustalenie dokładnej liczby dział przeciwlotniczych
wchodzących w uzbrojenie baterii cięŻkich dział przeciwlotniczych. Hans Schulz, adiutant
majora Kurtha dowódcy obrony przeciwlotniczej Poznania, w swoim raporcie podaje ogólną
liczbę dział naleŻących do Flak- U.- Posen, która wynosiła 32 sztuki5, czyli po 4 działa na
baterię. Natomiast w swoich wspomnieniach Dieter Taman, który słuŻył w 213. Baterii CięŻkich
Dział Przeciwlotniczych podaje, Że bateria posiadała 6 armat kalibru 88 mm.6
Ta liczba nie znajduje jednak potwierdzenia dla pozostałych baterii (przynajmniej na obecny stan
badań).
Nalot z 9 kwietnia 1944 roku.
Do nalotu na Poznań tego dnia wyznaczono 45th Combat Bomb Wing (45th CBW)
w skład, której między innymi weszły samoloty z 96th BG oraz 388th BG i 452nd BG.
Eskorta 25 P-47 „Thunderbolt” z 56th Fighter Group pod dowództwem pułkownika
(Lieutnant Colonel) Gabreskiego dołączyła do bombowców o godzinie 10.45, na południe od
wyspy Amrun, i pozostała z nimi aŻ do godziny 11.15. W tym czasie formację, na północny
wschód od Schleswigu, zaatakowało ok. 40- 50 samolotów FW- 190.7 Eskorta myśliwska odparła
atak samolotów niemieckich, pozwalając na kontynuowanie lotu bombowcom.
Później jednak, większość bombowców wyznaczonych do zbombardowania Poznania, w wyniku
złej pogody nad Danią (silne zachmurzenie) zerwało formację i pogubiło drogę. W związku
z tym wiele załóg wybrało cele zapasowe.8
Tak drogę w stronę Poznania wspomina Franklin Berry pilot B-17 o nazwie „Skin and
Bones”:
Pogoda była bardzo zła, całe Niemcy i Polskę pokryły cięŻkie, deszczowe chmury i wiele fortec musiało z tego
powodu zawrócić do bazy. Ja zdecydowałem, Że polecimy dalej. Byliśmy juŻ daleko nad terytorium wroga i
liczyliśmy na to, Że deszcz zatrzyma teŻ na ziemi myśliwce Luftwaffe. Niestety, gdy lecieliśmy nad Bałtykiem,
zostaliśmy zaatakowani przez niemieckie myśliwce, głównie Focke Wulfy 190 i Messerschmitty 109 z baz w Danii.
Pogoda nam pomogła i do większych walk nie doszło.9
Kolejne ataki miały miejsce w pobliŻu Neumünster, kiedy na formację uderzyło około
30 samolotów (FW- 190 i Me 109). Następny atak miał miejsce na wschód od Kilonii, gdzie
Niemcy wysłali kolejne 20 maszyn.10
W wyniku zbiegu tych wszystkich okoliczności, nad Poznań, około godziny 13.50, dotarły tylko
33 samoloty B-17 naleŻące do wymienionych wcześniej grup.11
Nadlatujące z kierunku południowo- zachodniego bombowce kierowały się na zakłady Focke
Wulfa mieszczące się na terenie Targów Poznańskich.
Zakłady te były głównym celem ataku, jednak w wyniku bombardowania ucierpiały znacznie
większe rejony miasta. Rozrzut bomb w ocenie amerykańskich lotników wyniósł odpowiednio:
28% z nich spadło w promieniu do 300 metrów od punktu celowania, a aŻ 71% bomb spadło nie
więcej niŻ 600 metrów od punktu celowania.12 Rozrzut ten sprawił, Że bomby trafiły prócz
Zakładów Focke Wulfa, w tereny Dworca Głównego, okolice Centrum ale takŻe jak podaje
Marian Olszewski w rejony Wildy, Rataj i Starołęki.13
Tak nalot z 9 kwietnia wspomina Dieter Taman. Znajdował się wówczas w domu swoich
Rodziców w Strykowie pod Poznaniem:
Niedziela Wielkanocna wypadała w 1944 roku 9 kwietnia. Pomimo, Że w poprzedni weekend byłem w domu to w
związku z Wielkim Piątkiem do domu rodziców dotarłem w sobotę i miałem czas aŻ do poniedziałku. Zaraz po
obiedzie, około 13:45, szyby w oknach naszego pokoju zaczęły się trząść. „Zobaczmy co to?”- powiedziałem do Ojca
kiedy wybiegłem na zewnątrz. Ruszyli za mną razem z Mamą. „Spójrzcie”- krzyknąłem próbując przebić się przez
okropny hałas- „setki samolotów.” To Lancastery (sic!), czterosilnikowe. Uczono nas jak je rozpoznać. Jestem
pewien. Lecą w kierunku Poznania. Lecą w formacjach po 25 maszyn kaŻda.(…) Leciały jedna za drugą. Co
najmniej 200 samolotów(sic!) przeleciało nad naszym domem. Dosłownie czułem ten ryk w moim ciele. Oto
siedziałem w domu, podczas gdy moi towarzysze musieli za chwilę obsadzić działa i obsługiwać instrumenty. Byłem
wściekły. Straciłem szansę wypróbowania się w pierwszym prawdziwym nalocie. (…) Następnego dnia słuchałem
tylko opowieści. Stali się dla mnie bohaterami. [Mówili- M.K.] I wiesz co? Przyznano nam dwa trafienia,
zestrzeliliśmy dwa z bombowców. 14
Opis ten zawiera wiele nieścisłości, lecz pomimo to znaleźć w nim moŻna parę
informacji, które znajdują potwierdzenie w innych źródłach.
Natomiast amerykańskie raporty nie stwierdzają Żadnego B-17 zestrzelonego bezpośrednio nad
Poznaniem a jedynie 13 samolotów zostało uszkodzonych w wyniku silnego ognia artylerii
przeciwlotniczej wroga.15 Zatem informacja w powyŻszym cytacie zawarta jest nieprawdziwa
a uszkodzone w wyniku ostrzału samoloty mogły być błędnie wzięte za zestrzelone.
Dziwi równieŻ liczba i rodzaj samolotów, które według Tamana nad Poznaniem tego dnia się
znalazły.
Jak wspomniano rozrzut bomb w stosunku do punktu celowania był całkiem spory zatem
prócz pierwotnego celu ataku ucierpiało teŻ wiele innych budynków na obszarze miasta.
Najbardziej od amerykańskich bomb ucierpiały okolice Dworca Głównego, znajdującego się
w bezpośrednim sąsiedztwie Targów. Tu teŻ zginęło najwięcej osób: w chwili nalotu na Dworcu
Głównym stał pociąg z Żołnierzami niemieckimi. Nie wiadomo jednak czy byli to ranni czy teŻ
urlopowicze. Za tym, Że mógł być to pociąg szpitalny przemawia liczba Żołnierzy, którzy zginęli
od amerykańskich bomb- było ich blisko 150.16 Nie zdąŻono zapewne ewakuować ich na czas
i to jedynie tłumaczyć moŻe tak wysoką liczbę zabitych. Jeśli to jednak nie był pociąg z rannymi
dziwi wówczas brak reakcji wśród jego pasaŻerów na dźwięk syren alarmowych. Tu z pewnym
wyjaśnieniem braku reakcji śpieszy Marian Olszewski:
Nalot zaskoczył zarówno ludność polską jak i niemiecką. Częste i próŻne alarmy, jakie ogłaszano a następnie
odwoływano w ciągu całej wiosny 1944 r. stopniowo wyrobiły w mieszkańcach Poznania przekonanie o
bezcelowości przestrzegania przepisów obrony przeciwlotniczej.
Z powodu zlekcewaŻenia groźby nalotu na bezpieczny, bo daleko leŻący, Poznań, ofiar
było całkiem sporo: na terenie całego miasta w wyniku bombardowania zginęły w sumie
82 osoby (47 Polaków i 35 Niemców).18
Jednak byli i tacy wśród Polaków, którzy mimo nalotu nie mogli się ukryć w
bezpiecznych schronach. Wspomina Alfred Ziętkowiak:
[śadnego ryku silników- M.K.] nie słyszałem, bo samoloty leciały na duŻej wysokości, widać je było tylko po białych
śladach na niebie. Zorientowałem się, Że jest nalot, bo usłyszałem strzały artylerii przeciwlotniczej. Miałem 16 lat i
pracowałem przymusowo w Telefunkenie. W święta miałem 24-godzinny dyŻur w tzw. słuŻbie ochrony powietrznej
[tzw. Luftschutz- M.K.]. Chwilę po strzałach, na fabrykę spadły bomby zapalające. Jeden z volksdeutschów zapędził
nas, Polaków, na strych, gdzie spadła jedna z nich. Mówi się "bomba", ale to była aluminiowa laska metrowej
długości o średnicy paru centymetrów. Laska co chwilę pękała i wyciekała z niej smoła, która się zapalała. No to
wziąłem wielką dechę, zasłoniłem się nią i bosakiem, który dostałem, poprzesuwałem ją trochę w prawo i w lewo,
Żeby się lepiej paliło. Taki mały sabotaŻ, w końcu to była niemiecka fabryka!19
Opuszczające rejon celu niewielkie siły 45th CBW otrzymały rozkaz połączenia się
z bombowcami powracającymi znad Malborka, aby łatwiej było im się bronić. Nim jednak do
tego doszło, Fortecom przyszło stoczyć cięŻki bój z myśliwcami Luftwaffe. W jego wyniku
zestrzelone zostały jedynie dwa amerykańskie samoloty.20
W wyznaczonym punkcie spotkania na obie formacje czekały juŻ 47 Mustangów, które miały
zapewnić ochronę wracającym bombowcom.
Spotkanie nastąpiło około godziny 15.45 i przez następną godzinę samoloty osłony i bombowce
wspólnie leciały w drodze powrotnej.21
Samoloty Luftwaffe w symboliczny sposób zaznaczyły swoją obecność: dwa FW- 190
zostały przechwycone przez P- 51 w pobliŻu miejsca spotkania. Kolejne dwa uderzyły od czoła
na formację B- 17, lecz po chwili zostały przechwycone przez kolejne Mustangi. 22 Po trwającej
blisko dziesięć godzin misji pozostałe B-17 bezpiecznie wylądowały w swoich bazach w Anglii.
Nalot z 29 maja 1944 roku
JuŻ o godzinie 5.00 rano (GMT) przeprowadzono odprawę, w czasie której wyznaczono
poszczególnym grupom ich cele. Były to zakłady Focke-Wulfa w Krzesinach (w relacjachamerykańskich pojawiających się jako Krzesinki lub Erzesinki)23 i ich filia na terenach
Międzynarodowych Targów, a takŻe warsztaty kolejowe w Poznaniu24 oraz stacja rozrządowa.25
Do tego zadania dowództwo 8. Armii Powietrznej skierowało 299 bombowców (1st Air
Division). Jednak tylko część z nich miała uderzyć na Krzesiny i Poznań (w sumie trzy skrzydła
bombowe).26 Po jednym skrzydle wyznaczono do zbombardowania śar i ChociebuŻa.
Oto wykaz grup bombowych przeznaczonych do zbombardowania celów w Poznaniu:
91st BG, 303rd BG, 379th BG, 381st BG, 384th BG, 398th BG.
Wyznaczone do nalotu eskadry B-17 zaczęły startować ze swoich baz w Anglii około
godziny 8.00 rano.27 Dopiero ok. godziny 9.30 wszystkie bombowce zebrały się i ustaliły szyk
nad kanałem La Manche i stąd, powoli wspinając się do góry, zaczęły kierować się na wschód.
Wysokość 21 000 stóp (6400 m) formacja osiągnęła juŻ nad kanałem La Manche, gdzie
dołączyły do nich myśliwce eskorty P-51 i P-47 oraz P-38. O godzinie 10.44 formacja przecięła
wybrzeŻe Holandii na wysokości miasta Ijmuiden.28 Jej wschodni kurs kierował ją bezpośrednio
na Berlin, który jako stolica Rzeszy był wyjątkowo silnie broniony przez artylerię
przeciwlotniczą. Chcąc ominąć ten niebezpieczny obszar i uniknąć ostrzału z ziemi, o godzinie
12.02 formacja zmieniła kurs ze wschodniego na południowo-wschodni, by po 18 minutach
skierować się niemal bezpośrednio w kierunku Poznania. Przez jakiś czas wszystkie samoloty
leciały w jednej, wspólnej formacji. W pewnym momencie ugrupowanie rozdzieliło się (skrzydła
wyznaczone do zbombardowania śar i ChociebuŻa), aby połączyć się ponownie gdzieś w okolicy
Gorzowa Wlkp. Warte wspomnienia jest to, Że przez ten cały czas ani razu nie pojawiły się
myśliwce wroga, co dla samych Amerykanów było sporym zaskoczeniem.29
Nad celem bombowce znalazły się około godziny 13.11 i na wysokości 22 000 stóp (ok.
6700 m) rozpoczęły podejście bombowe. Porucznik Richard Johnson, drugi pilot B-17G
o numerze 42-31060, o wdzięcznej nazwie Poque Ma Hone (co w gaelickim oznacza: Pocałuj
mnie w d…), w ten sposób opisuje podejście do celu:
„Niebo było bezchmurne i nasze podejście, długie na 38 mil (ok. 61 km), dało prowadzącemu bombardierowi duŻo
czasu na zniwelowanie odchylenia z kursu, które wynosiło ok. 5 stopni na prawo od wyznaczonej trasy. (…) [Bomby
gotowe były do zrzucania salwami – M.K.] i kiedy tylko prowadzący samolot wypuścił swoje pierwsze bomby,
wszystkie pozostałe samoloty [wyznaczone do tego zadania, tj. Combat Box – M.K.] równieŻ je zrzuciły. Pomimo
dość powaŻnego ognia artylerii przeciwlotniczej, celowniki Nordena doskonale się w tej misji spisały. Większość
fabryki została zniszczona, jak równieŻ kilka budynków w jej pobliŻu”.30
Jak wynika z raportów poszczególnych eskadr bombowych, większość bomb trafiła w cel,
jak i na prawo od niego. W rezultacie zniszczeniu uległo blisko 85% budynków i instalacji
znajdujących się na tym obszarze.31
Dość wątpliwym wydaje się być fakt, jakoby amerykańscy lotnicy, poinformowani o
licznej polskiej załodze fabryki, uprzedzili ją zrzuceniem jednej bomby, by potem po kilku
dobrych minutach, gdy pracownicy fabryki byli juŻ ukryci w schronach, przystąpić do
właściwego bombardowania.32 Wydaje się to być mało prawdopodobne w kontekście
późniejszych (juŻ w czasie powrotu) przypadków zabraknięcia paliwa.33 Na takie „zrzuty
ostrzegawcze” Amerykanie nie mogli sobie zwyczajnie w świecie pozwolić. Zwłaszcza Że była to
dość długa misja, a samoloty były dopiero w połowie drogi. Podobną celność bombardowania
warsztatów kolejowych w Poznaniu potwierdza raport 532. Eskadry Bombowej wyznaczonej do
tego zadania.34
Jak juŻ wspomniano, nad Poznaniem samoloty amerykańskie natrafiły na stosunkowo
silny i celny ogień artylerii przeciwlotniczej. Pogoda tego dnia nad Poznaniem była idealna, co
sprzyjało zarówno atakującym, jak i broniącym się na prowadzenie dość dokładnego „ognia”.
W swoim raporcie Hans Schulz, adiutant dowódcy Flak – Untergruppe Posen, podaje, Że w dniu
29 maja niemiecka obrona przeciwlotnicza bezpośrednim trafieniem zestrzeliła jeden
bombowiec, natomiast kolejne dwa, które zostały trafione, odleciały, ciągnąc za sobą dym z płonących silników.35 Jak podaje Schulz, obie te maszyny nie dotarły do lotnisk
macierzystych.36
W wyniku bombardowania jednostki artylerii przeciwlotniczej podległe Flak –
Untergruppe Posen – nie poniosły Żadnych strat.2137 W kontekście obrony plot. pojawia się dość
zagadkowa sprawa. W numerze 28 „Nachrichtenblatter der Hilfsgemeinschaft ehem
Posenkämpfer” pojawia się informacja, Że tego dnia w Poznaniu znajdowała się 7. bateria 393.
Batalionu CięŻkich Dział Przeciwlotniczych (7./schwFlak Abt 393). Bateria rozstawiona była na
łące przy Warcie (nie ma jednak pewności, w którym dokładnie miejscu). Nie wiadomo równieŻ,
kiedy i w jaki sposób ta bateria znalazła się w Poznaniu i jak długo tu stacjonowała. Pewne jest
natomiast to, Że w czasie walk w styczniu i lutym 1945 roku baterii tej w Poznaniu juŻ nie było.
To właśnie tej baterii przypisuje się trafienie jednego z samolotów.38
Wykaz strat 384. Grupy Bombowej (CięŻkiej) wskazuje na utratę jednej maszyny nad
Poznaniem 29 maja 1944 roku z 545. Eskadry Bombowej. Jako przyczynę podaje zestrzelenie
(dosł. shot down), zaś całą załogę z pilotem Moorem na czele uznaje za MIA.39 Dzięki
uprzejmości p. Michała Muchy, który kilka lat temu osobiście rozmawiał z Markiem Moorem,
pojawiły się informacje, które rzucają nieco inne światło na los tego samolotu i jego załogi.
W pewnym momencie (gdzieś na wysokości Grodziska Wlkp., jeszcze przed osiągnięciem celu)
samolot z niewyjaśnionych przyczyn zapalił się, co zmusiło załogę do opuszczenia go.
Wszystkich 10 członków załogi zdołało wyskoczyć, zanim doszło do eksplozji. Wszyscy równieŻ
dostali się do niewoli. Z kolei raport 401. Eskadry Bombowej z 91. Grupy Bombowej potwierdza
trafienie nad celem jednej z maszyn przez ogień artylerii przeciwlotniczej. Widoczny był
dymiący silnik numer 4 zaraz po zrzuceniu bomb. Całą załogę z jej dowódcą, podporucznikiem
Guentherem, równieŻ uznano jako MIA. Aczkolwiek raport podaje jeszcze, Że pilot mógł
skierować uszkodzoną maszynę do Szwecji.40
I rzeczywiście, samolot pilotowany przez ppor. Gunthera dotarł do Szwecji Z kolei ppor. Stanley
Claster w swoim dzienniku podaje, Że jeden z członków jego załogi widział, jak jedna z maszyn
rozbiła się na wodach Morza Bałtyckiego, a na chwilę przed jej eksplozją jego załoga potwierdziła „dziewięć spadochronów” opuszczających samolot.41 MoŻna przyjąć, Że była to
trzecia z maszyn trafionych nad Poznaniem. Jednak równie dobrze mogła to być
i prawdopodobnie była to jedna z maszyn, która atakowała cele w śarach lub ChociebuŻu.
Po raz kolejny, świadkiem nalotu był Dieter Taman, który tym razem jako nastawiacz
zapalników przy armacie 88 mm, brał bezpośredni udział w walce.
Drugi nalot na Poznań nastąpił 29 maja 1944 roku. Tym razem byłem w samym środku wydarzeń, zajmując się
nastawianiem zapalników w pociskach. Moje serce waliło jak młotem. (…)Za kaŻdym razem, gdy padała komenda
„Ognia”, musieliśmy szeroko otwierać usta i zatykać uszy, a hałas był wręcz przeraŻający. Trząsłem się cały ze
strachu i byłem skąpany w pocie. Nie wydaje mi się Żebym nadawał się na Żołnierza- chyba Że to był właśnie ten
słynny „chrzest ognia”. Cokolwiek to było czułem się okropnie i byłem bardzo zadowolony kiedy się to juŻ wszystko
skończyło. Tym razem było znacznie mniej bombowców niŻ na Wielkanoc (sic!), ale trwał około 20- 25 minut.(…)
Tym razem nasza bateria nie zaliczyła trafienia. Podczas nalotu uwaŻnie obserwowałem „Ruskich”, którzy
„odwalili” kawał dobrej roboty, przenosząc pociski z bunkra amunicyjnego wprost do urządzenia, które
obsługiwałem. (…) Pociski kalibru 88 mm były zbyt cięŻkie dla nas młodych [Flakheflerów- M.K.]. Ci „Ruscy” to
byli rosyjscy jeńcy, którzy, jak nam powiedziano, zgłosili się na ochotnika do tego zadania.42
Znów liczba samolotów, które zaobserwował Taman, nie zgadza się z faktyczną liczbą
B-17, które pojawiły się nad Poznaniem tego dnia. Z tego opisu widać, Że nalot wywołał w nim
skrajne emocje, które ponownie zaburzyć mogły odbiór wydarzeń.
Z racji, Że celem bombardowania były znów zakłady Focke- Wulfa na terenie Targów
Poznańskich, znajdujące się w centrum miasta, w wyniku nalotu znów ucierpiało równieŻ wiele
budynków niezwiązanych z jakimikolwiek celami o znaczeniu strategicznym. Łącznie ucierpiało
blisko 120 budynków połoŻonych w wielu punktach Poznania, to swoisty skutek uboczny
bombardowania dywanowego. 43
Od amerykańskich bomb zginęło 41 osób (25 Polaków i 16 Niemców). Znacznie niŻsza
liczba zabitych, w porównaniu z pierwszym nalotem wynika głównie z tego, Że nauczona
doświadczeniem nalotu z 9 kwietnia, ludność cywilna nie zlekcewaŻyła alarmu i zdąŻyła ukryć
się w schronach przeciwlotniczych.44
Po zrzuceniu bomb formacja skierowała się na północ, powoli schodząc z 22 000 stóp
(ok. 6700 metrów) do wysokości 14 000 stóp (ok. 4200 metrów), co miało pomóc w zaoszczędzeniu paliwa. W tym czasie, jak podaje raport dzienny 8. Armii Lotniczej, 19
samolotów zbombardowało lotnisko w Pile.45 Jak się okazuje, był to cel zapasowy. Maszyny te,
naleŻące do 379th BS, miały równieŻ zbombardować Krzesiny, jednak lecąc jako ostatnie
w formacji, nadleciały nad cel, gdy ten był spowity gęstym całunem dymów poŻarów i kurzu,
jakie wznieciło bombardowanie poprzednich formacji. W związku z powyŻszym dowódca tego
Comabt Boxu podjął decyzję o zbombardowaniu obiektów w Pile.46 Po 25 minutach lotu
formacja B-17 obrała kurs północno-zachodni, by po jakimś czasie osiągnąć wybrzeŻe Bałtyku.
Przelatując nad jedną z wysp, bombowce dostały się pod ogień baterii dział 88 mm, który
uszkodził silnik jednego z samolotów; od tego momentu zaczął on powoli zostawać w tyle za
formacją.47 Niemal natychmiast po uniknięciu ostrzału z ziemi załogi bombowców zauwaŻyły
niewielką formację samolotów, na prawo od nich, poruszającą się w tym samym kierunku,
a samoloty z daleka wyglądały jak amerykańskie Mustangi. Jak się po chwili okazało, były to
niemieckie myśliwce (trzy Messerchmitty 109 i trzy Focke Wulfy 190), które po chwili ruszyły
do ataku.48 Po pierwszym nieudanym podejściu na formację B-17 piloci niemieckich myśliwców
„rzucili” się na uszkodzony nad wyspą samolot, jednak jego załoga odparła ich atak,
zestrzeliwując dwa samoloty i uszkadzając trzeci.49 Kolejny samolot prawdopodobnie z braku
paliwa zmuszony został do wodowania na Morzu Północnym. Richard Johnson widział, jak część
załogi siedziała w tratwie ratunkowej.50 Jak juŻ wspomniano, na początku misja ta była jedną
z najdłuŻszych i najdalszych misji w historii 8. Armii Powietrznej USA. Czas jej trwania dla
poszczególnych załóg, w zaleŻności od miejsca startu i ewentualnych „przygód”
w czasie lotu powrotnego, wyniósł ok. 10 godzin. Z 381. Grupy Bombowej trzy maszyny nie
doleciały do bazy z powodu braku paliwa, lądując w innych bazach.51 Por. Nelson z 535. Eskadry
Bombowej naleŻącej do tej Grupy samotnie wracał do bazy, po tym jak jeden z silników przestał
pracować, przelatując wprost nad Berlinem, a bomby zrzucił nad Zuider Zee.52
Przelot powrotny nad Bałtykiem w pobliŻu neutralnej Szwecji stanowił swego rodzaju
pokusę, by tam skierować samolot. W przypadku powaŻnych uszkodzeń samolotu było to wręcz jedyne wyjście. Nie dotyczyło to jednak maszyn nieuszkodzonych. Wśród pilotów 8. Armii
rozeszła się nawet plotka, Że naczelne dowództwo powaŻnie rozwaŻa wydanie rozkazu, by P-51
zestrzeliwały wszystkie bombowce, które nieuszkodzone leciały w kierunku szwedzkich
brzegów.53 W czasie powrotu znad Poznania aŻ osiem załóg bombowców szukało ucieczki od
wojny, lądując w Szwecji. Załogi zostały internowane, a samoloty „uziemiono”. Po wojnie rząd
amerykański sprzedał w sumie kilka tuzinów samolotów Szwedom. KaŻdego jedynie za
symbolicznego dolara.54 Oto relacja ppor. Johna Lowdermilka, nawigatora B-17 o nazwie„ Shoo
Shoo Baby”, którego to maszyna lądowała w Szwecji:
„Zaraz po przekroczeniu niemieckiej granicy straciliśmy silnik numer 3, jak sądzę z powodu utraty ciśnienia oleju.
(…) Staraliśmy się pozostać w formacji, lecz było to bardzo trudne, gdyŻ lecieliśmy zaledwie na trzech silnikach i
powoli zaczęliśmy zostawać z tyłu. Wykorzystywałem wszelkie moje umiejętności, byśmy nadal pozostali na kursie.
Traciliśmy wysokość, lecz mimo to lecieliśmy w kierunku celu, gdzie udało nam się zrzucić bomby. W drodze
powrotnej, lecąc juŻ samemu [poza formacją – M.K.], widzieliśmy, jak niemieckie myśliwce atakowały formację B-17
i jednocześnie nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego nie atakowali nas. Zanim dotarliśmy do Bałtyku, straciliśmy drugi
silnik, tym samym ułatwiło to decyzję, by skierować się do Szwecji, gdyŻ w tych okolicznościach powrót do Anglii był
raczej niemoŻliwy. (…) By zmniejszyć obciąŻenie, wszelki sprzęt zalegający w samolocie wyrzucony został do morza,
począwszy od karabinów maszynowych, poprzez sprzęt radiowy, aŻ po ubrania (prawdopodobnie chodzi o kamizelki
przeciwodłamkowe). Nie udało nam się wyrzucić dolnej wieŻyczki, gdyŻ ta, mimo wielu prób, ani drgnęła.
ZbliŻyliśmy się do wybrzeŻa. Bob [ppor. Guenther– M.K.] zapytał mnie, chcąc się upewnić, czy to na pewno Szwecja.
Zapewniłem go, Że tak, lecz po chwili dostaliśmy się pod ostrzał artylerii przeciwlotniczej. I juŻ taki pewien tego nie
byłem. Ogień ów jednak prowadzony był daleko pod nami, sądzę, Że była to forma ostrzeŻenia, którą Szwedzi nam
przesłali, byśmy niczego nie „kombinowali”. TuŻ przed osiągnięciem wybrzeŻa straciliśmy trzeci z kolei silnik, i w
tym momencie zaczęliśmy tracić wysokość bardzo szybko. Szwedzki myśliwiec J-9 poprowadził nas do lotniska w
Malmo, gdzie z problemami, ale jednak szczęśliwie, udało nam się wylądować”.55
W generalnym odczuciu lotników rezultaty bombardowania były bardzo dobre, a misja,
mimo iŻ długa i wyczerpująca, okazała się być sporym sukcesem. Zbombardowane zakłady
Focke-Wulfa w Krzesinach nigdy juŻ nie odzyskały moŻliwości produkcyjnych sprzed nalotu,
a co więcej, nie podjęto nawet prób ich odbudowy, co na przykład miało miejsce po pierwszym
nalocie na te zakłady 9 kwietnia 1944 roku. Jedynie w raporcie 323. Eskadry Bombowej moŻna
znaleźć pewne wątpliwości co do sukcesu bombardowania, w którym za główny czynnik
niepowodzenia uznaje się pogodę (sic!).56 Straty, jakie tego dnia poniosła 1st Air Division,
zarówno w czasie lotu do celu, jak i nad nim, wyniosły 8 B-17 straconych bezpowrotnie i 97 uszkodzonych; 5 lotników było rannych, natomiast 67 uznano za zaginionych, co oznaczało, Że
tego dnia nie powrócili oni do baz macierzystych
16 mar 2015, 10:58
Cel na dziś.. Poznan in Poland - nalot w Wielkanoc 1944
W wielkanocną niedzielę 1944 r. nad Poznaniem rozległ się dochodzący z chmur potężny huk. - Wiosenna burza? - pomyśleli mieszkańcy. Nie. Tym razem to Amerykanie.
Pierwszy połapał się drugi pilot John Latham. - Widzieliście? Podali na śniadanie świeże jajka zamiast tych z proszku - stwierdził w stołówce. - Bo jest Wielkanoc - prychnęli koledzy. - Gówno tam Wielkanoc! Zawsze podają nam świeże żarcie, gdy mamy lecieć gdzieś daleko - wyśmiał ich.
I to się trzymało kupy. Pobudkę zarządzono przecież wyjątkowo wcześnie, stojące na trawie angielskiego lotniska samoloty wciąż były tankowane, a do 11-osobowej załogi "latającej fortecy" dołączono jeszcze rezerwowego nawigatora. - Chyba faktycznie lecimy daleko - pomyślał wtedy kapitan Frank Berry, który dowodził jednym z tych amerykańskich bombowców B-17. Pewności nabrał na odprawie.
- Cel na dziś... - zawiesił głos dowódca grupy, podchodząc do zasłoniętej tablicy. Amerykańscy piloci zamarli. W końcu w puli zakładów było już ładnych parę dolców. Większość obstawiała Berlin, Rostock, niektórzy fabrykę Škody w Pilznie. - Poznan... - odsłonił tablicę dowódca. Piloci rozdziawili usta. - In Poland... - dodał. Puli nie zgarnął nikt.
Berry dowiedział się, co odpowiadać chłopakom na pytanie: "A co niby mamy rozwalić w tym cholernym Poznaniu?". Znajdującą się tam, jedną największych fabryk koncernu Focke-Wulf Flugzeugbau GmbH, które produkowały doskonałe myśliwce Fw-190. W Poznaniu powstawały części w halach targowych, oraz w kilku fortach, a potem samoloty składano w całość w montowni na Żegrzu. Na dodatek, w Poznaniu ponoć montowano też w tajemnicy najnowsze niemieckie myśliwce Focke-Wulfa: Ta-152 i Ta-154 Moskito.
- Poznań jest jeszcze za Berlinem. To jedna z najdłuższych naszych misji, przez całe Niemcy. Dwanaście godzin w powietrzu - tłumaczył załodze Frank Berry. - I setki szans na spotkanie po drodze Luftwaffe. A nasza eskorta tak daleko nie doleci - skrzywiło się jedenastu członków załogi B-17, który miał na kadłubie wymalowaną nazwę "Skin and Bones" ("Skóra i Kości"). Amerykanie słynęli z nadawania kretyńskich nazw swym bombowcom, np.: "Ciężarna Ciocia", "Diabelska Lilka", czy nawet "Żelazny Zadek" ("The Iron Ass")...
B-17 był bombowcem ogromnym, nazywanym "latającą fortecą", gdyż najeżony był karabinami. W starciu z szybkimi myśliwcami niemieckimi miał jednak małe szanse. Zwłaszcza że Amerykanie atakowali w dzień, w odróżnieniu od Brytyjczyków, którzy wysyłali swe samoloty bezpieczniejszą nocą, kosztem jednak celności bombardowań.
W wielkanocną niedzielę 9 kwietnia 1944 r. do nalotu na fabryki Focke-Wulfa i Heinkla wystartowały z Anglii cztery setki amerykańskich "fortec" oraz ciężkich bombowców B-24 Liberator z 96. Grupy Bombowej. Dokładnie 399 maszyn. 151 z nich (wg innych źródeł - 142) skierowało się na Poznań. Prawie 2 tys. ludzi, prawie 300 ton bomb.
Mieszkańcy Poznania jedli właśnie wielkanocne śniadanie. Pogoda była bardzo ładna - ciepło, żadnej chmurki.
Tymczasem nad zachodnią Europą rozpętała się potężna burza. Biły pioruny, a granatowe, deszczowe chmury stały na niebie wyżej niż leciały obładowane bombami samoloty. Dowódcy maszyn otrzymali rozkaz, by samemu zdecydować, czy mogą w tej nawałnicy lecieć dalej, bo wielu z nich gubiło drogę. A wtedy łatwo padały łupem niemieckich myśliwców.
- Co robimy, Frank? Nic nie widać - pytała załoga "Skóry i Kości". - Kontynuujemy misję - kapitan Berry ścisnął drżący wolant. Forteca brnęła przez ścianę deszczu ku Poznaniowi. Leciało się fatalnie, ale Berry i jego chłopcy wiedzieli coś, czego bali się wypowiedzieć. Burza mogła ich uchronić przed atakami Luftwaffe.
Kiedy wokół samolotu zakwitły kłębuszki wybuchów artylerii przeciwlotniczej, Amerykanie wiedzieli, że są nad celem. Dotarły tu tylko 33 "fortece". - Jest Poznan! - zawołał nawigator i położył palec na spuście. Teraz on prowadził bombowiec, aż namierzył na dole cel. Wtedy - przycisk, bomby poszły. Świst, za chwilę wybuchy na dole. - Wiejemy stąd! - krzyknął Berry i skręcił drążek.
Michał Krzyżaniak, publikujący w serii wydawniczej "Festung Posen", przytacza zawarte w artykule "Slugging It Out For Ten Hours" wspomnienie Dicka Johnsona, który nad Poznań dotarł jako drugi pilot "Latającej Fortecy" o nazwie "Poque Ma Hone" (co w używanym w Szkocji starym języku gaelickim znaczyło tyle, co "Pocałuj mnie w d "). Amerykanie uwielbiali nadawać swym samolotom takie głupawe nieco nazwy.Johnson wspomina: "Niebo było bezchmurne i nasze podejście, długie na 38 mil (ok. 61 km) dało prowadzącemu bombardierowi dużo czasu na zniwelowanie odchylenia z kursu, które wynosiło ok. 5 stopni na prawo od wyznaczonej trasy. ( ) kiedy tylko prowadzący samolot wypuścił pierwsze bomby, wszystkie pozostałe samoloty również je zrzuciły. Pomimo dość poważnego ognia artylerii przeciwlotniczej, celowniki Nordena, doskonale się w tej misji spisały. Większość fabryki została zniszczona jak również kilka budynków w jej pobliżu.".
Tymczasem Poznań płonął. O skutkach nalotu mówi historyk Dariusz Matelski z UAM: - Amerykanie zrzucili 124 bomby burzące i 150 zapalających, które spadły nie tylko na MTP i dworzec PKP, ale także na Wildę, pl. Wielkopolski, al. Marcinkowskiego, Jeżyce, Starołękę i Rataje. Ucierpiały domy na Górnej Wildzie, ul. Traugutta, Prądzyńskiego, Rolnej, szpital na Grunwaldzkiej i Collegium Chemicum. Zginęło 100-150 niemieckich wojskowych, ale także 82 cywilów, w tym 47 Polaków. Masowe pogrzeby były tak istotnym wydarzeniem, że Niemcy zwolnili na nie z aresztu domowego biskupa Walentego Dymka.
Alfred Ziętkowiak, pracownik przymusowy fabryki Telefunkena w Poznaniu, wspominał: - Nie słyszałem bombowców, ale usłyszałem, że artyleria niemiecka zaczęła nagle strzelać. Chwilę potem na fabrykę spadły bomby zapalające, tzn. aluminiowe laski metrowej długości. Wyciekała z nich smoła, która się zapalała. No to bosakiem przesuwałem je trochę w prawo i w lewo, żeby się lepiej paliło. Taki mały sabotaż.
A bombowiec "Skóra i Kości" rwał w stronę Bałtyku, by ponad Danią i Morzem Północnym wrócić do Anglii. Niemcy wysłali już jednak w powietrze całą armadę myśliwców Focke-Wulf Fw 190, Messerschmitt Me-109 oraz ciężkich myśliwców Messerschmitt Me-410 i Junkers Ju-88. - Niektóre strzelały z działek 50 mm, a nawet z rakiet - zanotował Berry. Bombowce spadały z nieba - znad Poznania nie wróciło 13 z nich, znad innych celów - 20 dalszych. "Skóra i Kości" wylądowała poszatkowana jak sito. Berry zanotował: - Najbardziej porąbana Wielkanoc w moim życiu.
16 mar 2015, 21:13