Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 17 lis 2024, 00:46

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 51 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: 29 cze 2011, 08:10 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 25 lis 2006, 10:38
Posty: 1309
Lokalizacja: Luboń
Znalazłam świetny artykuł o tym tytule i wspomnienia zawładnęły mną bez reszty:
http://deser.pl/deser/1,84842,9850273,D ... y,,ga.html
Najbardziej pamiętam "państwa, miasta" i w podrzucanie kamyków i łapanie coraz większej ilości. A Wy?

_________________
Pozdrawiam serdecznie, Basia


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 cze 2011, 20:05 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
barbaraplewka napisał(a):
Znalazłam świetny artykuł o tym tytule i wspomnienia zawładnęły mną bez reszty:
http://deser.pl/deser/1,84842,9850273,D ... y,,ga.html
Najbardziej pamiętam "państwa, miasta" i w podrzucanie kamyków i łapanie coraz większej ilości. A Wy?


Witaj Basiu .

Tak naprawdę to my cały czas na tych stronach żyjemy wspomnieniami ....
Lecz te są najfajniejsze , świat dzieciństwa . Ja dzieciństwo spędziłem w urokliwej , bo
na Podlasiu . W małym miasteczku o nazwie Parczew , przez które przepływała urocza
rzeczka o kwiatowej nazwie Piwonia . Wojna sprawiła że było tam kilka osób z Poznania i okolic . Miasteczko nie było zniszczone . Okolica urokliwa pełna dziewiczej przyrody . Tam poznawałem jej uroki . A zabawy .... Najczęściej to był palant . Kłopot był jednak z piłeczkami . Najlepsze "" lanki "" z gumy były deficytowe . Graliśmy do upadłego . A ile było przy tym kłótni , sprzeczek .. Z dziewczętami grało się w dwa ognie . Podchody były również częstym tematem zabaw , szczególnie podczas letnich wieczorów . Dziwna gra w "" skiczki "' . Polegała na uderzaniu w zatemperowany jak ołówek ( z obu stron ) krótki kijek i jak znalazł się w powietrzu podbiciu jak najdalej . iI tak aż do "" skuszenia "" Była również gra w "" marki "" Potrzebne były stare niemieckie lub carskie rosyjskie jak największe monety . Gra dosyć skomplikowana , zręcznościowa . Wygrać można było sporą kolekcję monet od uczestników gry . Gry w kapsle jeszcze nie wynaleziono wówczas . Kapsli nie było . Butelki były zamykane na zamknięcia z drutu z takim korkiem porcelanowym z gumką . Piłka ręczna lub nożna była raczej marzeniem . raz że były rzadkością to również były drogie . Za to zimą to była frajda . Łyżwy , było ich sporo różnego rodzaju . Nie były drogie . Po okresie prób i błędów . Rozbitych kolan , nosów i guzów . Następował czas radości z jazd . Szczególnie lubiliśmy czepiać się za pomocą zrobionych haczyków z drutu wszelkich pojazdów na ulicach . Dróg nie odsnieżano więc po ubitym śniegu jazdy były wspaniałe np. za samochodem ciężarowym lub traktorem . Ale najlepsza była rejterada jak wyskakiwał kierowca z czymś w ręku ... Ach można by było bajać tak bez końca .Jednak te nasze zabawy miały pozytywny skutek . Bawiąc się , byliśmy w ruchu , świeże powietrze , A to procentowało prawidłowym rozwojem nie tylko fizycznym . A że czasem też dla zabawy wyskoczyło się do sadu na mały "" szaberek "" To wyrobiony charakter w nogach też był jak znalazł .


Pozdrowienia -- januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 cze 2011, 21:46 
Offline

Dołączył(a): 09 lis 2010, 21:25
Posty: 98
W wymienionym artykule brakuje zabawy w klasy i skakanki.
Odnośnie palanta, ojciec opowiadał, że na piłkę świetnie nadawał się materiał wykorzystywany do wypełniania opon w pojazdach wojskowych - dosyć twarda guma, którą jednak dał osie poddać obróbce, celem nadania kształtu kulistego.

Nie wiem jak się owa zabawa nazywa, lecz do niej potrzebny był pierścień z pieca węglowego i pręt odpowiedni zakrzywiony, do prowadzenia tego pierścienia.

Ja pamiętam jeszcze "ekstremalne zabawy" z puszką i karbidem, a w późniejszym okresie "puszczanie bąków" z kapsli po wódce, wypełnionymi saletrą wymieszaną z cukrem.
Było jeszcze hula-hop, cymbergaj.....

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 cze 2011, 22:19 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 08 sty 2011, 18:52
Posty: 134
Lokalizacja: Zatom Stary
Jakiś czas temu z sentymentem do późnych godzin nocnych czytałam opisy dawnych zabaw na forum, śmiałam się na samo wspomnienie ale też łezka się w oku zakręciła...
Ja całymi godzinami mogłam grać w "grzane piwko", na wakacjach urządzaliśmy podchody (całą dzieciarnią we wsi), wieczorami robiliśmy "próby odwagi" w alejce w której ponoć straszyło (do dziś o tym myślę kiedy tam przechodzę...)
No i gry karciane - w "makao" albo w "śledzia"... Nie sposób wszystkiego wymienić a tyle miłych wspomnień w głowie :lol:

_________________
Pozdrawiam!
Agnieszka Bogajewicz-Lamcha

---------------------------------------------
Szukam
Frankowski, Straburzyński, Szymkowiak, Tacik, Łukaszyk, Szajek, Kalemba, Fąferek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 30 cze 2011, 07:23 
Offline
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 lis 2006, 11:47
Posty: 1425
Lokalizacja: Poznań
Ja uwielbiałam skakanie w gumę - zabawa już dziś wymarła :)
Kolekcjonowałam też szklane kule - nazywane nie wiedzieć czemu kulami duńskimi, a w skrócie duniami - którymi później grało się na podwórku.
Skakanka i dwa ognie - też wspominam z sentymentem ...

Ech, teraz takich zabaw już nie ma.
Teraz to tylko laptopy i inne wynalazki :(

_________________
Asiek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 30 cze 2011, 09:24 
Offline

Dołączył(a): 02 sty 2008, 09:45
Posty: 530
Lokalizacja: Poznań
januszniewiem napisał(a):
... Dziwna gra w "" skiczki "' . Polegała na uderzaniu w zatemperowany jak ołówek ( z obu stron ) krótki kijek i jak znalazł się w powietrzu podbiciu jak najdalej . iI tak aż do "" skuszenia "" ...
Pozdrowienia -- januszniewiem

Po naszemu w sztekla albo w klipę!

_________________
x. Jan M. Musielak
AAP


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 30 cze 2011, 09:34 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
Latawce
........Przychodziły nam do głowy różne pomysły. Kiedyś zrobiliśmy sobie telefon z pudełek po paście do butów. Połączyliśmy szpagatem i rozciągnęliśmy od jabłonki w ogrodzie aż na strych w domu. Na strychu, przy małym okienku, stał stary fotel z którego powyłaziły sprężyny. Brat mój siadał na fotelu i to był punkt dowodzenia, a kuzyn właził na jabłonkę i odbierał meldunki w samolocie; trzęśli gałęziami i niby latali w chmurach. Bardzo dobrze było słychać przez ten telefon.
Na punkcie latania mieliśmy bzika. Wujo Janek zaczął nam robić latawce; na listewkach kleił rozpiętą kolorową bibułkę i często malował ją w piękne wzory. Te latawce były ogromne i bardzo kruche, jak spadały to często się łamały. Tata też nam zrobił taki latawiec i nawet dość długo go mieliśmy, póki nie zerwała się nić i odfrunął. Wielka uciecha była jak biegaliśmy po łące obok ogrodu a nad nami unosiły się latawce. Każdy chłopak miał swój i ambicją naszą było puścić go w górę jak najwyżej. Wujo Janek wyważał nam też wspaniale tak zwane "czopy". One bardzo wysoko chodziły, trzeba było dobrze trzymać szpagat nakręcony na patyku. Na łące było miejsce na rozpęd. Biegliśmy aż do rzeki Pabianki. Szpagat się naprężał i wiatr trzymał latawiec pionowo nad głową a słońce przeświecało przez bibułkę.
Lubiłam popatrzeć jak szybują. Tata też biegał po łące i jego latawiec unosił się wysoko, powiewał długim ogonem z bibułkowych pasków, bo tata takie najbardziej lubił. Mama stała przy bramie, przepasana fartuszkiem, oczy przesłaniała dłonią i obserwowała z uśmiechem to latawiec na niebie, to tatę opalonego jak murzyn, bez koszuli, z rozwianymi włosami. Przychodziła babcia, też w fartuszku, często z łyżką drewnianą w ręce i wolała wszystkich na obiad. Nieraz nie mogła nas dowołać i wtedy mama szła na łąkę żeby nas ponaglić.....

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 01 lip 2011, 20:09 
Offline

Dołączył(a): 21 wrz 2010, 09:09
Posty: 48
a piekło-niebo?
należało wykopać płaski dołek w ziemi i ułożyć w nim z płatków kwiatów, liści, patyczków, kamyczków, sreberek po czekoladkach, kapsli itp. "obrazek", całość przykryć szybką, zasypać ziemią i zaznaczyć w sobie wiadomy sposób miejsce, np. kamieniem
tym sposobem każdy miał swoje "niebo", później oglądało się "obrazki", które najładniejsze: moje! a nieprawda, bo moje! :)
najciekawsze było to, że "piekła-nieba" zmieniały się wraz z upływem czasu i z każdym powrotem w "sekretne" miejsce (niejednokrotnie po dniach, tygodniach) wyglądały inaczej
ot, taki land art w dzieciństwie

pozdrawiam

_________________
pozdrawiam,
Helena


parafie: Kazimierz Biskupi, Kleczew, Sadlno, Sompolno


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 01 lip 2011, 20:28 
Offline

Dołączył(a): 12 lut 2010, 19:41
Posty: 4
Lokalizacja: Gorzów Wlkp.
Z "sportów letnich" w moich rodzinnych Szamotułach wspominam naukę pływania w stawie po wyrobisku gliny przy cegielni. Rozgrywaliśmy też zawody wędkarskie. Polegały na chwytaniu cierników na czas. Wędkę stanowił zwykły kij ze sznurkiem i przywiązaną na końcu dżdżownicą. Osobną konkurencją były wyścigi papierowych łódek na Samie pod mostem przy ulicy Dworcowej. Kolarstwo uprawialiśmy na trasie z Szamotuł do jeziora w Wielonku. 10 km pokonywaliśmy w 25 minut. Chodziło o to aby rodzice nie zorientowali się, że byliśmy nad jeziorem. Inne zabawy zręcznościowe były ze scyzorykiem, łapanie chrabąszczy na czas, strzelanie z łuku. Zabawę w "zorro" zaliczam do fabularnych, podobnie jak turnieje rycerskie, indian i kowboi. W czterech pancernych byłem Grigorijem, w ramach "niewidzialnej ręki" przekopałem grządki u Cioci w ogródku. Swoje marzenie o prawdziwym drewnianym domku na drzewie zrealizowałem dopiero dwa lata temu, po 40 latach w ogrodzie koło domu :)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 01 lip 2011, 21:14 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Te latawce wspomniane przez Bożenę, to za moich młodych lat ( lata 1948-1963 spędzone w Poznaniu) nazywano drach etami ( przynajmniej na poznańskim Łazarzu), które każdy robił sobie sam, tylko niektórzy korzystali z pomocy rodziców. Robiło się je przeważnie z patyczków do chorągiewek oraz cienkiej bibułki no i oczywiście z długim ogonem. Brało się taką drachetę i maszerowało na Arenę ( teren dzisiejszego parku z halą widowiskowo-sportową).Aby puszczać wysoko te drachety to musiał być wietrzny dzień (ale nie huraganowy). Wchodziło się na górkę i bez biegania, popuszczając nici lub szpagat drach eta wędrowała do góry ( jeśli była dobrze zrobiona i miała dobrą wagę, czyli 3 sznurki – 2 z przyległych do siebie narożników a jeden ze środka).Nici dawniej były dość mocne (szczególnie szewskie) i wystarczały na średni wiatr a szpagat był wprawdzie mocniejszy, ale przy lekkich drachetach bardzo mocno obwisał swoim ciężarem w dół no i dracheta nie była chętna do windowania się w górę. Czasami jednak ( jak ktoś nie miał nici szewskich ale zwykłe krawieckie) te nici się urywały i dracheta leciała sobie wolno, gdzieś daleko i często nie można było jej odzyskać. Oczywiście drachety puszczało się tylko we wrześni i ew. w październiku.
Jeśli chodzi o zabawę w piekło i niebo, to nie przypominam sobie aby kopano jakieś dołki. Bardzo popularną był rodzaj składanki papierowej ( na zasadzie origiami) gdzie można było je otworzyć na dwa sposoby , w formie prostopadłych do siebie przedziałów. Wybierający wskazywał jak otworzyć a trzymający składankę otwierał i albo się ukazywał czysty papier czyli niebo, albo papier zamazany czyli piekło.
A do palanta używało się piłki palantowej, którą wtedy można było kupić w sklepach sportowych . Była to piłka wielkości piłki tenisowej, tylko z bardzo twardej, czerwonej gumy. Tej piłki używano także w szkołach i była nawet konkurencja na zawodach sportowych - rzut piłeczką palantową. Niektórzy do gry w palanta używali piłki tenisowej, która była do tego znacznie lepsza, ale nie każdego na nią było stać.
Można by tak jeszcze opowiadać o wielkanocnym strzelaniu z kluczy, graniu w piłkę nożną w różnych formach (boiskowych i ulicznych), sztekla, w bejmy itd. Ale trzeba by wtedy napisać książkę i to pewnie wielotomową.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 03 lip 2011, 22:28 
Offline

Dołączył(a): 30 cze 2007, 18:14
Posty: 85
Lokalizacja: Koszalin
Zostałem skłoniony do przypomnienia pewnej zabawy stanowiącej swoiste signum temporis czasów powojennych. Mam tu na myśli grę „W sera”. Nasza „eka” z okolic Marcelińskiej i Szamotulskiej namiętnie w latach 50-tych tą grę preferowała. Sprzęt do tej zabawy można było bez trudu znaleźć na gruzach, zatem był on ogólnie dostępny. (Choć muszę przyznać, iż w naszym fyrtlu żadnych ruin nie było. Zatem grę tą wymyślono chyba gdzieś bliżej Cytadeli.) Potrzebnych było ok. 10 półcegłówek, a każdy z graczy musiał mieć swojego „sera” czyli granitowy kamulec o wadze ok. 0,5 kg kształtem zbliżony do odcedzonego twarogu, stąd nazwa. Najpierw wylosowywało się jednego gracza, który ustawiał z półcegłówek pionowy stos i na wierzchu kładł swego „sera”. W odległości ok. 7 – 10 m od stosu wyznaczona była linia, z której pozostali kolejno dokonywali rzutów swymi „serami” w kierunku stosu usiłując go przewrócić. Po kilku niecelnych kolejkach rzutów następowała zmiana gracza przy stosie. Najczęściej jednak, któryś z rzutów był celny, stos się przewracał, a gracze pędem biegli po swoje „sery”. Ten przy stosie starał się błyskawicznie go odbudować stawiając na wierzchu swój „ser”, a następnie „zaklepać” któregoś z powracajacych za linię. Gdy mu się to udało wówczas błyskawicznie wracał do stosu zabierał swego „sera” a stos kopniakiem przewracał, zaś klepnięty musiał go znienić na stanowisku przy stosie.
Wybierając „sera” trzeba było miarkować – zbyt ciężki utrudniał celowanie, rzuty mogły nie osiągać celu, zaś zbyt lekki mógł nie czynić szkody, tj. nie przewracać stosu. Ta zabawa wymagała niezłej kondycji.
Zapamiętałem dramatyczne , zdarzenie związane z tą zabawą. Graliśmy nie na podwórzu, ale na ulicy Marcelińskiej, która wówczas była w połowie nieutwardzona i tą częścią jeździły działa samobieżne z koszar przy Wojskowej. Obok bawił się w piachu Boguś najmłodszy brat moich serdecznych kolegów Zbycha i Jurka A. Ulicą przechodził jakiś starszy od nas szczun być może z osiedla ogródków działkowych przy szosie Okrężnej. Przechodząc obok Busia rozdeptał mu jakąś zabawkę. Gdy malec podniósł płacz wówczas Jurek, najstarszy z nas, zwrócił się z pretensją do szczuna. W odpowiedzi otrzymał od niego siarczystego „plaskacza” w policzek. Jurek wzburzony tym po chwili cisnął swoim, „serem” w szczuna, gdy ten już odchodził. Rzut był celny – trafił go między łopatki. Szczun jedynie wyrzęził : „Ja tu jeszcze wrócę !” Ale już nie doczekaliśmy się jego powrotu. Czy ktoś jeszcze grał w "sera" ?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 04 lip 2011, 15:27 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Gra w sera czy jak to na Łazarzu mówiono w syra, nie należała do najpopularniejszych, tak jak i sztekiel, niesłusznie nazywany klipą ( chociaż sztekiel jak i klipa bazują na takim samym sprzęcie, różnice między nimi są mniej więcej takie jak między palantem a baseballem).Czasami jednak się w nią grywało - na Arenie lub jak to niektórzy mówili na Górkach.
Co do miejsca wymyślenia gry w sera to nie byłbym w stanie go określić, ale z moich wiadomości wynika, że w innych krajach też była znana i to już w XIXw. Ale gdzieś to się musiało zacząć - więc może przy Cytadeli?

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 04 lip 2011, 19:21 
Offline

Dołączył(a): 18 sty 2010, 21:35
Posty: 234
Lokalizacja: Poznań
Witam serdecznie.Czytając powyższe wspomnienia "starszej generacji "dorzucę dwa słowa.Urodzony na Chociszewskiego chodziłem z matką i rodzeństwem na Arenę gdzie częściowo były łąki a w części wysypisko /ziemi, gruzu itp/.Po drodze wstępowaliśmy /chyba w niedzielę/do baraku firmy budującej okoliczne bloki , w którym wyświetlano naświetlicy bajki i filmy dla dzieci.W latach 50-tych wyprowadziliśmy się na Wildę/okolice kina"Wilda".Tam grywaliśmy na jezdni w "małe bramki"piłką palantową do ustawionych przy krawężniku z kamienia bramek odmierzonych tiptopami.Na jezdni odbywały się wszelkie zabawy.Graliśmy w zośkę,palanta ,sztekla,podchody.belmy/choć te raczej po bramach/.W syra graliśmy na łąkach za budowaną przez całą wieczność pływalnią przy Chwiałkowskiego gdzie dziś są obiekty sportowe. Dużą frajdą było ujeżdżanie na hulajnogach własnej produkcji.Budowało się je z dwóch desek i starych łożysk.Jako że na naszej ulicy był asfalt jeszcze przedwojenny z małymi wybojami jazda była przednia aż do rozsypania się sprzętu.W sztekla graliśmy na odległość,natomiast w klipę/patykiem zaostrzonym z dwóch stron tak jak sztekiel o przekroju kwadratowym tylko z wypisanymi liczbami np.10-20-50-100/do tysiąca.Dziś z rozrzewnieniem wspominamy przy rodzinnych spotkaniach naszego ojca,wprawiającego wybite szyby w mieszkaniach w suterenach po grach w palanta i innych.Jako że oprócz 3 sióstr było nas 4 braci,to większość szkód przypisywano naszej rodzinie.Pozdrawiam juras
P.s. W słowniku gwary wielkopolskiej nie ma wielu nazw naszych zabaw. Myślę że powinny się tam znaleźć.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 04 lip 2011, 19:36 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Najlepszy asfalt na Łazarzu to był odcinek ul . Bogusławskiego pomiędzy ul. Niegolewskich ( wtedy Samuela Engla) a Sczanieckiej. Tam łożyska i zawieszenia " ratek"( hulajnogi na łożyskach) nie strzelały. Zresztą łożyska się smarowało codziennie olejem kapiącym z silników samochodowych na postoju taksówek ( rzadko spod którego samochodu nie kapało).W latach 50 urządzano nawet wyścigi na hulajnogach, przy czym osobno na gumowych kołach a osobno na łożyskach. Raz udało mi się nawet być 3. Ale nie pamiętam dokładnie daty.
Te belmy o których wspomina juras to chyba bejmy, czyli pieniądze. Przeważnie stare fenigi i marki poniemieckie. Niektórzy próbowali wygrywać te pieniądze za pomocą szajbek ( podkładki pod nakrętki do śrub), ale tych raczej się nie dopuszczało do gry.
A na asfalcie grało się także piłeczką palantową ( lub tenisową) 1 na 1 a bramki były na przeciwległych krawężnikach o szerokości, którą stanowiła długość pojedynczego elementu krawężnika.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 04 lip 2011, 22:55 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
elbesko napisał(a):
Najlepszy asfalt na Łazarzu to był odcinek ul . Bogusławskiego pomiędzy ul. Niegolewskich ( wtedy Samuela Engla) a Sczanieckiej. Tam łożyska i zawieszenia " ratek"( hulajnogi na łożyskach) nie strzelały. Zresztą łożyska się smarowało codziennie olejem kapiącym z silników samochodowych na postoju taksówek ( rzadko spod którego samochodu nie kapało).W latach 50 urządzano nawet wyścigi na hulajnogach, przy czym osobno na gumowych kołach a osobno na łożyskach. Raz udało mi się nawet być 3. Ale nie pamiętam dokładnie daty.
Te belmy o których wspomina juras to chyba bejmy, czyli pieniądze. Przeważnie stare fenigi i marki poniemieckie. Niektórzy próbowali wygrywać te pieniądze za pomocą szajbek ( podkładki pod nakrętki do śrub), ale tych raczej się nie dopuszczało do gry.
A na asfalcie grało się także piłeczką palantową ( lub tenisową) 1 na 1 a bramki były na przeciwległych krawężnikach o szerokości, którą stanowiła długość pojedynczego elementu krawężnika.



A było jeszcze kino . Filmy wojenne . Ale jak pamiętam wiele było od lat 21 ( potem zmieniono na 18 ) . Seanse wieczorne były kontrolowane przez belfrów . Robiliśmy wszystko ażeby się wkręcić na seans na 20 .00 . Postanowiliśmy walczyć . Bywały jeszcze domy ze strzechą . A tam zimą robiły sobie głębokie dziury -- wróble chroniące się przed mrozem . Latem się do kina nie chodziło . Były ciekawsze zabawy . Więc brało się latarki ( baterie ) i świeciło się od dołu w takie otwory . Wróbelki oślepione nie uciekały . Sięgało się ręką głeboko po ptaszka i za pazuchę . Następnie szliśmy do poczekalni w kinie . Ustawialiśmy się przy wejściu gdy wpuszczano .na seans . Udawaliśmy że chcielibyśmy wejśc ( robiliśmy specjalnie zamęt ) Mając kilka nieszczęsnych wróbelków , w zamęcie gdy ktoś wchodził na salę wpuszczaliśmy je za wchodzącym . Udawaliśmy zawiedzionych i powoli zmywaliśmy się z poczekalni ,tak na wszelki wypadek ... Czekaliśmy na zewnątrz na efekty . Pierwsza leciała kronika . W tym momencie wróbelki zaczynały bombardować ekran . Gwizdy , tupanie , okrzyki było słychac aż na zewnątrz. Przerywano projekcję . Po nie udanych próbach pozbycia się ptaszków zwracano bilety . A wściekli widzowie opuszczali kino . Zrobiliśmy to kilka razy . Za dnia cała obsada kina walczyła z wróbelkami chcąc je zmusić do opuszczenia ciepłej sali kinowej . Często jakiś się jeszcze ukrył i następny seans był również z przygodami . Kapnoł się w tym kierownik kina . Poszedł po rozum do głowy . Swoimi kanałami doszedł do nas . Zaproponował męską umowę . W trakcie kroniki mogliśmy wejść na górę do pomieszczenia kinooperatora , i stamtąd obejrzeć wymarzone filmy . Szkoła nic nie wiedziała , kierownik trochę ryzykował ale miał komplety widzów , a my wieczorami mogliśmy nic nie wiedzącym o naszym podstępie kolegom opowiadać treśc filmów . A jacy wtedy byliśmy ważni , w ich oczach . Tym sposobem wilk był syty i owieczka cała .

Ale się fajnie temat rozkręcił Basiu !!!

januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 07:03 
Offline

Dołączył(a): 09 lis 2010, 21:25
Posty: 98
Czyli taki sabotaż :lol:

Jak już wspomnieliście o kinie - jestem młodszej daty - to pamiętam letnie kino w Ogródku Jordanowskim przy dawnej ul. Bema - głównie Reksio oraz Bolek i Lolek.

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 11:04 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
roman_g napisał(a):
Czyli taki sabotaż :lol:

Jak już wspomnieliście o kinie - jestem młodszej daty - to pamiętam letnie kino w Ogródku Jordanowskim przy dawnej ul. Bema - głównie Reksio oraz Bolek i Lolek.




Tfu , tfu ... grożne w owych czasach słowo . Faktycznie , mogliśmy solidnie za to oberwać lub nasi rodzice . Wszędzie było wykonywanie planów . Myślę że w kinach również . Lecz kierownik nie doniósł gdzie -- wiadomo . Swój chłop . Zresztą , pózniej sam nam podpowiadał jakie filmy są dla nas interesujące . Mile jego wspominam ....

pozdrawiam , januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 11:28 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
A gdzie było to kino i słomiane strzechy - wg mnie tam gdzie były jeszcze słomiane strzechy to chyba stałego kina nie było, raczej objazdowe, w których kierowca był operatorem, kasjerem,bileterem no i oczywiście kierownikiem.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 15:06 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 lis 2006, 16:07
Posty: 3773
Na Sielskiej (stary Górczyn) dom ze strzechą to jeszcze bodajże był ostatni w latach siedemdziesiątych!

_________________
Łukasz Bielecki

...et Marcus genuit Lucam. Lucas autem genuit Ignatium.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 15:08 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
A kino jakie było na Górczynie?
Wg mnie to najbliższe było "Miniaturka" na Chełmońskiego.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 15:33 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 15 kwi 2010, 03:28
Posty: 84
Kino "Scala" na Krauthofera!
Leszek

_________________
Pozdrawiam
Leszek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 16:26 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Januszuniewiem! - do jakiego kina trafiły te wróble spod strzechy? - Miniaturka,Scala, a może jeszcze gdzieś indziej?

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 18:55 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 19 wrz 2010, 01:12
Posty: 172
Lokalizacja: Poznań
[quote="Asiek"]Ja uwielbiałam skakanie w gumę - zabawa już dziś wymarła :)
Kolekcjonowałam też szklane kule - nazywane nie wiedzieć czemu kulami duńskimi, a w skrócie duniami - którymi później grało się na podwórku.

Asiu, chyba niektóre zabawy wracają. Moja 11-letnia wnuczka skacze w gumę, ale teraz wielokolorową i gra w kolorowe kulki /jakie można kupić w sklapach dla ozdoby akwarium/ :D

_________________
Pozdrawiam serdecznie
Barbara

Poszukuję: Perek z Parzęczewa, Muszalski przed 1850


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lip 2011, 22:28 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 paź 2007, 08:22
Posty: 2668
Lokalizacja: Poznan
Kino Scala pamietam bardzo dobrze bo bywalam tam czesto, dobre czasy :)
Skoro Janusz nam to wszystko opisal to tak musialo byc, nie podwazalabym jego wspomnien.

_________________
Hania
___________________________
Poszukuje aktu urodzenia Franciszek Thym, Tym, Timm, Timme, Thiem urodzony przed 1780 rokiem, zawod:młynarz

Haplogrupa V

Magiczne slowa: Prosze, Dziekuje, Przepraszam


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 06 lip 2011, 05:29 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Ależ Haniu! przecież ja w żadnym poście nie podważałem bardzo ciekawej historii o chodzeniu do kina - po prostu chciałem się dowiedzieć w jakim kinie to się działo i nadal nie wiem.A podsunięcie nazwy kina Scala nastąpiło raczej hipotetycznie przez Leszka. Myślę, że Januszniewiem wypowie się na ten temat. Ja po prostu lubię jak ciekawa historia jest związana z jakimś konkretnym miejscem.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 06 lip 2011, 09:13 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
TAAAK SCALA . Leszek miał "" nosa "" . Czasy były jakie były . Strzech w Poznaniu nie brakowało . Żaden wstyd . Co ciekawe . Do roku 1961 miejscowość granicząca bezpośrednio z Poznaniem nie miała elektryczności . To Gruszczyn ( koło Swarzędza ) Przyczyna -- mieszkańcy nie chcieli założyć Spółdzielni Produkcyjnej ( kołchozu ) . Więc "" władza "" ich ukarała . Lampy naftowe były codziennością . Zresztą poznaniacy jakoś dziwnie preferowali w owym okresie "" rusków "" . Ponieważ jak się domyślam nie znali historycznie tej nacji ( zaborcy ) . Gorzej bywało z Prusakami . Wielu poznaniaków niesłusznie ( moich kolegów ) cierpiało z powodu pochodzenia nazwiska . miało rodowód niemiecki . Drwiono i dokuczano jak pamiętam bardzo często . Cóż takie były czasy . Dotyczyło to też używania naszej gwary . Moda na wielkomiejskość w niektórych środowiskach . Bo nie wypadało tak się wyrażać . Dzisiaj już inaczej się do tego podchodzi na ogół . Chociaż za starym Poznaniem , jego urokiem bardzo tęsknię . Dzisiejszy Poznań , a patrzę i obserwuję trochę z boku ponieważ od lat już nie jestem mieszkańcem Poznania stał się dla mnie jakiś obcy . Pusty , wyobcowany . wyludniony ... . Kiedyś Poznań żył w śródmieściu , młodzież , śmiechy , kawiarnie .... Dzisiaj po południu puste smutne ulice , wydaje się że Poznań umiera . A może my już nie pasujemy do nowego Poznania ?

Pozdrawiam -- januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 10:28 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 01 lis 2008, 16:42
Posty: 28
Lokalizacja: Jelenia Góra
Chciałbym dorzucić coś od siebie w kwestii zabaw dziecięcych. A mianowicie, przyśpiewki towarzyszące niektórym zabawom. Wprawdzie nasze zabawy odbywały się nie w Wielkopolsce, a w Oleśnicy, na osiedlu kolejowym, ale dzieci były w większości z okolic Ostrowa Wlkp., Odolanowa, Jarocina. Było to w latach 1946-1952. Oto jedna z nich.

Uli (lub Piękna) Ulijanko,
Klęknij na kolanko,
Podepszyj się w boczki,
Chwyć się za warkoczki,
Umyj się, uczesz się,
I wybieraj kogo chcesz.

Jest to zabawa w kółku, dla dziewcząt i chłopców.

Mieczysław


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 11:29 
Offline

Dołączył(a): 07 mar 2010, 15:11
Posty: 162
Lokalizacja: Pleszew
A w tołta graliście? Nie pamiętam już dokładnie zasad tej gry, ale robiło się w ziemi rowek, kładło na tym rowku tołta i wybijało się go kijem. Tołt to był kawałek grubego wałka drewnianego, z zestruganymi na ostro końcówkami.
Ewa


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 13:33 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Ten tołt to chyba sztekiel, klipa albo coś pośredniego.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 14:05 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 01 lis 2008, 16:42
Posty: 28
Lokalizacja: Jelenia Góra
Witaj Ewo!
Nie wiem czy graliśmy w tołta. Z nazwami gier i zabaw dziecięcych było tak, że prawie każde podwórko miało inną nazwę takiej samej lub podobnej gry. My graliśmy w "dwa kije". Jeden mały kijek zaostrzony z dwóch stron, położony na ziemi należało tak podbić w górę drugim (dłuższym) kijem trzymanym w ręce, a następnie szybko i umiejętnie uderzyć tym dłuższym kijem w ten mały i tym sposobem odrzucić go jak najdalej. Najdłuższa odległość- wygrywała, a nie trafienie - kusiło. To była gra dla chłopców.

Pozdrawiam
Mieczysław


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 16:51 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
Faktyczni rózne były nazwy . ale grając trzeba było piekielnie uważać . Dostałem kiedyś taką podbitą końcówką . Łoooj długo bolało !! . A jak osiedle kolejarskie to dostęp był do karbidu używanego w owym czasie jako paliwo do lamp sygnalizacyjnych na kolei . Puszka wypalona po farbie , troszkę karbidu , zapałki do odpalenia odpowiednia pora do kamuflażu to wieczór i kanonada . Zabawa była bezpieczna w miarę . Natomiast konflikt z mieszkańcami pewny . Dlatego wieczory były najlepszą porą do zabawy oraz zmiany dyslokacji na nie zawsze upatrzone pozycje . Było też strzelanie z kluczy . Niezbyt bezpieczne . naładowane w nadmiernej ilości "" siarką "" z zapałek potrafiły ulec rozerwaniu i czasem trochę pokaleczyć delikwenta . Lecz to były wybitnie "" męskie "" zabawy . Dziewczyny raczej się przyglądały i kibicowały . Dziatwy w owym czasie było sporo .Telewizyji też nie było . Repertuar zabaw przeróżny A popołudnia i wieczory trzeba było czymś wypełnić . Były przyzwoite zabawy i pomysły lecz również niezbyt godziwe i bezpieczne . Niegodziwe . Popularne było ubieranie kota w buty . W połówki orzecha włoskiego napełnione lepikiem wkładano łapki nieszczęsnego kota i puszczało wolno . Wygibasy nieszczęsnego kota w tym obuwiu sprawiały że nie jeden ze śmiechu miewał mokre spodnie . A podkładanie porcji korków strzelających na tory tramwajowe na Głogowskiej . szczególnie na zakrętach . Doprowadzały do szału motorniczych . Starzy wyjadacze to lekceważyli . Niedoświadczeni zatrzymywali "" bimbe "" i oglądali deliberując , ze wszystkich stron tramwaj co się stało ? A jesienią , wraz z nowym rokiem szkolnym następowała moda na samoloty z kartek papieru . Który wyżej i dłużej poleci w porywach wiatru jesiennego . Sekowanie nie lubianych belfrów . Gdy ja jeszcze chodziłem do podstawówki pisało się piórem ( kaligrafia ) . Były w ławkach kałamarze z atramentem . Szczególnie nie lubiany był fizyk . Był łysy i pioruńsko zlośliwy . Lapaliśmy już trochę ospałe jesienią muchy . Łapki i tułów smarowaliśmy atramentem . I puszczaliśmy wolno . Dziwnym upodobaniem tych muszek było siadanie zaraz po odlocie na łysinie belfra . Co było dalej można sobie wyobrazić .

januszniewiem , pozdrowienia .


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 19:45 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Do karbidu mieli dostęp nie tylko z osiedla kolejarskiego. Na rogu Kasprzaka i Sczanieckiej był warsztat ślusarski, gdzie robili wyroby z udziałem spawania. W zwiżku z tym mieli tzw. wytwornicę acetylenu a młode towarzystwo z ul, Sczanieckiej ( pewnie także z innych okolicznych ulic) i podkradaliśmy im karbid,który był surowcem do wytworzenia acetylenu ( ( do spawania gazowego używa się acetylenu i tlenu). Januszniewiem zapomniał, ze do puszki po farbie ( także po innych wyrobach pod warunkiem, że miała dekielek) trzeba było dodać trochę wody ( ale nie za dużo). A jak się chciało mieć większy huk, to dobrze było dać taką naładowaną puszkę w dołek i trochę go przykryć dorną ( darniną).
A co do korków na szynach tramwajowych na ul Głogowskiej ( wtedy Rokossowskiego) to rzeczywiście była bardzo wielka atrakcja - reakcje motorniczych były bardzo różne, a my zanosiliśmy się czasem od śmiechu. Z tramwajami to też czasami urządzaliśmy zawody - kto wcześniej wyskoczy z tramwaju przed przystankiem. Robiliśmy w tym celu odpowiednie kreski na krawężniku zaznaczając kto gdzie wyskoczył. Dzisiaj takie zabawy są niemożliwe bo drzwi tramwajowe są auto9matycznie otwierane i zamykane - dawniej każdy pasażer sobie mógł otworzyć drzwi kiedy chciał, pod warunkiem, że w pobliżu nie było konduktora. Za moich czasów sporo też było wozów tramwajowych, gdzie były tzw. balkoniki, które w ogóle nie miały drzwi.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 10 lip 2011, 20:33 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 04 sty 2010, 20:38
Posty: 1637
Lokalizacja: zachodniopomorskie
Witam!

Ja pamiętam grę w guziki ,to poprzedniczki tzw.gry w pchełki.
Z papieru ,lub starej gazety ,robiliśmy samoloty ,który dalej poleciał ,ten wygrywał.
Latem na podwórku grałyśmy w tzw ."Chłopka" zupełnie podobna do gry w klasy,tylko rysowało się kredą ,lub kawałkiem cegły,głowę ,dwa prostokąty ,jako ręce i długi prostokątny tułów.
Te grę "Chłopka",do Objezierza przywiozła koleżanka w czasie wakacji i przyjęła się.
W Klasy oczywiście też grałyśmy ,albo w zabawę "Budujemy mosty ,dla pana starosty",był też "pomidor".
Lecz super zabawą było kręcenie kołem z wikliny HULA-HOP,kręciło się na nodze,ręce,szyi i w pasie .
Kto dłużej ten wygrany.
Ach!Jak miło powspominać młode lata.
Pozdrawiam wszystkich

Elżbieta

_________________
Pozdrawiam
Ela
Paplaczyk ,Turtoń,Lisiak,Tecław,Antkowiak,Jackowski,Błachowiak,Maćkowiak ,Powała,Kasprzak,Boiński,Roszak


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 16:27 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 01 lis 2008, 16:42
Posty: 28
Lokalizacja: Jelenia Góra
W poście z dnia 29 czerwca 2011 godz 21:46 roman_g napisał:
" Nie wiem jak się owa zabawa nazywa, lecz do niej potrzebny był pierścień z pieca węglowego i pręt odpowiednio zakrzywiony, do prowadzenia tego pierścienia". Koniec cytatu.
Ten "pierścień z pieca węglowego nazywał się fajerka. Piszę o tym w celu uzupełnienia.
My w swoim czasie, do tej zabawy używaliśmy - pozbawionej szprych i piasty - obręczy koła rowerowego
_____________________
Mieczysław


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 20:42 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
Tak , też pamiętam tę zabawę . Ile to kilometrów dziennie się na truchtało za tymi kółkami . Była jeszcze zabawa w tzw. noża . Najlepszy do zabawy był taki lekko piaszczysty grunt ( łąka , trawnik ) , no i oczywiści odpowiedni scyzoryk . najlepiej jednoostrzowy . Poprzez odpowiednie przykładanie do różnych części ciała -- dłoń , palce , głowa , nos , usta , ostrzem poprzez odpowiedni manewr scyzorykiem powodowało się jego "" ladowanie "" koniecznie ostrzem na sztorc w ziemi . Upadek noża na płask był skuszeniem i oddaniem kolejki . Godzinami graliśmy w tę grę . Naturalnie grało się klęcząc lub siedząc na nogach .

januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 21:16 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Pierścień z pieca węglowego to chyba nazywała się fajerka, ale znacznie lepiej i wygodniej goniło się z felgą (obręczą) od rowera - nie trzeba było zakrzywiać drutu a wystarczył do tego odpowiedni patyk, który wchodził w zagłębienie felgi.O rowery, a więc także i felgi, w tamtych czasach było trudno i tylko niektórzy byli szczęśliwymi posiadaczami felg.Ktoś kto posiadał felgę, zaczynał kombinować jak zdobyć szprychy,piastę,oponę i dętkę, aby mieć całe koło rowerowe. Potem drugie koło, rama,kierownica,siodełko itd, ... i był już cały rower. Wtedy już nie biegał z felgą a dostojnie jeździł rowerem, tak aby go wszyscy widzieli. A potem na wypad z kolegami rowerzystami do Grajzerówki.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 21:22 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
A graliście w jojo? Albo kiedy nie miało się oryginalnego to można było zrobić sobie taką namiastkę -tj połączyć mocnym szpagatem dwa duże guziki.Bardzo to było "modne" i cała wiara latała z tym po podwórku.Ach i jeszcze jedno-gra w guziki -był taki wierszyk "Heniek Kiki grał w guziki, wygrał cztery na cukiery"

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 21:31 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
A z jojo to był taki wierszyk : początku nie pamiętam, ale końcówka była taka
" można grać bez przerwy,
bo to leczy nerwy".

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 21:46 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
http://www.youtube.com/watch?v=IeyPy_l_j2k

Piosenka Astona, którą się nuciło przy jojo

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 21:54 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Piosenka o jojo z lat 30-tych jest bardzo ładna i melodyjna, ale o ile dobrze pamiętam, to renesans jojo w Poznaniu miał miejsce pod koniec lat 50-tych i nie słyszałem aby ktokolwiek z moich znajomych przy bawieniu się jojo nucił.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 22:10 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
A jednak u mnie w rodzinie CAŁEJ wszyscy to śpiewali, bo nauczyli nas rodzice.Zarówno bawić się jojo jak i śpiewać.Do dzisiaj to umiem chociaż minęło tyle lat.

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 22:17 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Krąg moich kolegów to nikły procent w stosunku do ilości mieszkańców Poznania, a w stosunku do ilości mieszkańców Wielkopolski to jakiś ułamek procenta. Ale tak na marginesie, to w latach 50-tych , kiedy jojo w Poznaniu przeżywało renesans, piosenki międzywojenne nie były preferowane przez władze i aktywistów tego okresu. Dlatego też taka piosenka nie rozbrzmiewała na ulicach a jedynie w mieszkaniach lub prywatnych ogródkach.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lip 2011, 23:27 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
elbesko napisał(a):
to w latach 50-tych , kiedy jojo w Poznaniu przeżywało renesans, piosenki międzywojenne nie były preferowane przez władze i aktywistów tego okresu. Dlatego też taka piosenka nie rozbrzmiewała na ulicach a jedynie w mieszkaniach lub prywatnych ogródkach.


Nie zastanawiałam się nigdy nad tym... piosenki, nazwijmy to rozrywkowe, czy romanse też były"prześladowane"? :shock:
Cała szczęście, że nie wsadzono do więzienia całej mojej rozśpiewanej rodziny :lol:
Tylko trochę mnie dziwi, bo mój Tata występował z tymi piosenkami na scenie w świetlicy swego zakładu pracy i nawet jeździł z występami po innych fabrykach w latach 5o-60.
A działo się to w Pabianicach.

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 03:24 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 paź 2007, 08:22
Posty: 2668
Lokalizacja: Poznan
Bozeno - ja takze dokladnie pamietam ta piosenke bo akurat u mnie w domu takze sie spiewalo dosc sporo i gralo na pianinie. Nauczyla nas /wnuki/ tej piosenki moja Babcia.
Nie przypominam sobie aby spiewano u nas w domu potajemnie albo po cichu, a wrecz niemozliwe bylo granie na pianinie po cichu.
Bozenko skoro Twoj Tata jezdzil po fabrykach z takim repertuarem to znaczy ze, repertuar byl zaakceptowany do wykonywania.
Na podworka przychodzili rozni wykonawcy i takze spiewali bardzo rozne piosenki, nikt ich nie wyrzucal i nie gonil, nie przepedzal. Pamietam to jak dzis.
Jeszcze dodam, ze czesto jezdzilismy na kolonie, co roku, na ogniska, grzybobrania z mojej Mamy zakladu pracy i spiewano wszystko, nie bylo zakazow i przykazow. Bylo wesolo i serdecznie.
Boleslawie co moge stwierdzic, ze za czasow mojego dziecinstwa i mlodosci szkolnej, dzieci i mlodziez spiewala, mielismy lekcje wychowania muzycznego, uczono nas roznych piosenek, ktore do dzis pamietam.
A dzieci dzisiejsze nie wiem co beda wspominaly ? Bo ani zabaw takich jak my na podworku ani piosenek, ani wspanialych przyjazni podworkowych, ktore przetrwaly dziesiatki lat.
Co do pewnych tematow z "tamtego okresu", jak chocby wlasnie muzykowanie i spiewanie to trzeba byc obiektywnym, nie mozna wszystkiego ganic co bylo w tamtych czasach.
Troche obiektywizmu. Nie dajmy sie zwariowac :)

_________________
Hania
___________________________
Poszukuje aktu urodzenia Franciszek Thym, Tym, Timm, Timme, Thiem urodzony przed 1780 rokiem, zawod:młynarz

Haplogrupa V

Magiczne slowa: Prosze, Dziekuje, Przepraszam


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 08:34 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
Bożenko , Haniu

Tak to prawda , śpiewało się i muzykowało w tym okresie nawet bardzo -- tak rodzinnie . Wieczorami , w soboty najczęściej . To są bardzo miłe wspomnienia . Takie ciepłe. Przemineło z wiatrem z wiatrem się skończyło -- a szkoda ....

Pozdrawiam januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 14:18 
Offline

Dołączył(a): 03 maja 2010, 09:29
Posty: 31
A propos . Lekcje śpiewu . Z tym taż bywało Haniu bardzo różnie . Tak jak z "" aktywistami "" . Była sobie szkoła na ul. Inżynierskiej w Poznaniu .( dzisiaj od pewnego czasu nosi inną nazwę -- komu przeszkadzała nazwa Inżynierska ? nie wiem ) . Mianowicie chodzi mnie o Zasadniczą Szkołę Zawodową Nr. 1 Dyrektorem owej szkoły był Pan Zieliński . Przedwojenny belfer . Wspaniały człowiek i przyjaciel młodzieży . Mam wielką przyjemność być absolwentem tej szkoły ( Poznań o tej szkole zapomniał -- jakby nie istniała w wykazach itd . ) Tam na lekcjach śpiewu nie uczono przyszłych "" roboli "" międzynarodówki itp. bzdur . Nauczycielką śpiewu była Pani z pochodzenia -- wilnianka . Ona nas nauczyła a przynajmniej większość z nas przepięknych pieśni patriotycznych z dawnych czasów ( z okresów Powstań oraz międzywojnia ) . Akompaniowała na pianinie , śpiewała . Wielu nie miało tzw. głosu względnie słuchu . Więc te śpiewy nie były wysokiego lotu . Tak jak pieśni odbiegały od obowiązującego programu szkolnego . Pani od śpiewu ryzykowała bardzo wiele . Lecz nie znalazł się nikt kto by doniósł , zakapował . Dzisiaj z perspektywy czasu i życiowych doświadczeń podziwiam jej odwagę cywilną . Przynajmniej mnie , lekcje śpiewu dały bardzo bardzo wiele .....

januszniewiem


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 19:15 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Bożenko! Za piosenkę o jojo na pewno nie wsadzili by do więzienia. Jeśli piosenka, czy inne dzieło artystyczne nie było preferowane, to nie znaczy, że było zakazane. Ówczesne władze potrafiły w różny sposób wywierać naciski aby repertuar był zaangażowany - ale nie zawsze się im to udawało. Jeśli Twój Tata jeździł po zakładach pracy, to jego repertuar musiał być zaakceptowany przez lokalnego urzędnika Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk , który istniał do kwietnia 1990r. - w tamtych czasach nawet etykietka na butelkę z octem musiała mieć zatwierdzony wzór, gdyż inaczej żadna drukarnia nie przyjęła by takiego zamówienia. Ale wśród tych urzędników byli też normalni ludzie, którzy wątpliwości rozstrzygali na korzyść ubiegającego się o zezwolenie a nie odwrotnie.
Ale wracając do piosenek, to ja nie miałem szczęścia do nauczycieli śpiewu. Moi nauczyciele byli przeciwnością tej opisanej przez Januszaniewiem. Tacy nauczyciele się zdarzali, jakkolwiek bardzo rzadko ale nie tylko w zakresie nauki śpiewu. W związku z tym uczono nas zaangażowanych piosenek i czasami jakieś ludowe. A mój ojciec, będąc członkiem chóru kościelnego ( przy parafii Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu) i mając przyjaciela śpiewaka operowego, gustował oczywiście w repertuarze poważniejszym niż piosenki kabaretowe.
A co do kolonii, na których podobno było wolno śpiewać co się chce (przynajmniej wg Hani), to ja ze swego doświadczenia podam, że do roku 1956 każdy wychowawca kolonijny miał zastępcę, którym był członek ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), który pilnował aby śpiewać właściwe piosenki a przy porannym i wieczornym apelu wszyscy śpiewali „ Naprzód młodzieży świata..” Tak było przynajmniej na koloniach organizowanych przez Poznańską Fabrykę Mebli, gdzie pracował mój ojciec.

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 21:35 
Offline

Dołączył(a): 25 wrz 2009, 18:38
Posty: 51
Lokalizacja: Śrem
"Tak sie śpiewało jak pisze elbesko. Nawet pamietam dwie zwrotki:
Naprzód, młodzieży świata,
nas braterski połączył dziś marsz.
Groźne przeminą lata
hej, kto młody,
pójdź z nami i walcz!
Na lądzie i na wodzie,
na wschodzie, na zachodzie,
w marszu po szczęście, pokój i radość
zgodnie nasz dźwięczy krok.

Nie zna granic ni kordonów pieśni zew,
pieśni zew, pieśni zew.
Więc śpiewamy, nie zamilknie wolny śpiew,
wolny śpiew, wolny śpiew!
Przez cały świat słowa pieśni tej niech niesie wiatr!
Nie zamilknie, nie ucichnie wolny śpiew,
wolny śpiew, wolny śpiew!"

Bez dobrego zaspiewania nie było sniadania.

Co do gier to klipa u nas w Śremie nazywała się helska . Grało sie na dwa sposoby : I to kwadrat narysowany kreda na ulicy a w srodku krzyż. Ten mniejszy kijek wybijało sie tak jak w palanta. Ci odbierajacy rzucali z powrotem do tego kwadratu . Jeżli trafili to był Tołt a jeżeli trafili na linie kwadratu to był Fojer. Jeżeli nie było ani Tołtu ani Fojera to wybijający podchodził do odrzuconego mniejszego kijka zaostrzonego na obu końcach i uderzał w niego tym wiekszym kijem tak aby podskoczył w górę. Jak kijek był w powietrzu to uderzał w niego jak w piłke palantową. Robił tak trzy razy. Nastepnie mierzył na oko odlegóśc pomiedzy miejscem gdzie ostatecznie wylądował kijek a krzyżem w kwadracie i mówił np 250 kiji. Druzyna która była odbierajaca albo to akceptowała i pukty były dla druzyny w "kole" albo nie i mówiła : liczymy. Wtedy liczono ile to jest naprawde kiji. Jezeli był za mało to odliczano te np 250 kiji podanych na oko od punktacji. Jeżeli było wiecej to zapisywano faktyczna liczbe kiji (punktów). Druzyny zmieniały sie rolami po trzech Fojerach lub Tołcie . II sposób to grało sie z dołka w ziemi. W grę ta gralismy jeszcze w klasie maturalnej w Parku Miejskim przy stadionie (Skała będzie wiedział gdzie), (oczywiscie w tajemnicy przed innymi). Bawilismy się także w chowanego (murlane) Ten kto szukał mowił trzykrotnie : Ałka zapałka dwa kije , kto sie nie chowa ten kryje. W tym czasie wszyscy sie chowali.
Gralismy także w bąka. Potrzebny był bąk z drewna (kupowalismy u Glaspapiera - nieistniejacy juz sklep na ul Matuszewskiego przy wyjeździe z Rynku - poźniej był tam sklep z napojami wyskokowymi). Potrzebny był do tego jeszcze bat. Wprawiało się bąka w ruch obrotowy i dalej biło sie go batem podtrzymując jego wirowanie.
Ech te wspomnienia z młodosci


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lip 2011, 23:13 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 paź 2007, 08:22
Posty: 2668
Lokalizacja: Poznan
Moi Drodzy - moze najpierw powinnam napisac, ze ja na kolonie jezdzilam w latach
60-tych ubieglego stulecia. Bylo to juz po Wypadkach Czerwcowych 1956 roku
w Poznaniu.
Nie wiem, nie mam pojecia kto byl kim na koloniach i jaka sprawowal
funkcje oraz do jakiej organizacji nalezal, bylam dzieckiem na letnich koloniach,
las, slonca, woda i nowe przyjaznie. Wiem, ze byli to wychowacy i ci
doskonale sie nami opiekowali i uczyli swiata naokolo czyli jak powstaje huba
na drzewie albo dlaczego drzewa sa omszale itd.itp.
To co ja pamietam bylo dokladnie tak jak napisalam w poscie wyzej.
Spiewano na koloniach /na ktorych ja bylam/ piosenki, ktore byly mile dla ucha
i kazdy znal do nich slowa i melodie, Np. "Plonie ognisko w lesie",
"Jak dobrze nam zdobywac gory", duzo piosenek harcerskich a takze aktualnie
wtedy popularnych. /czasy to przeciez "Czerwono-Czarnych", "Niebiesko-Czarnych"
itd., Karin Stanek/.
Nie spiewalismy piosenek typu "agitacyjnego".
Przygotowywalismy przedstawienia, skecze absolutnie nie zwiazane z polityka.
W Polsce w tym czasie powstawal polski rock i pokolenie "fruwajacych marynarek".
Dzialala takze wspaniale Instytucja taka jak Poznanski Chor pod dyrekcja
Stefana Stuligorsza "Poznanskie Slowiki", zalozony w 1945 roku,
w ktorym to spiewal przez wiele lat moj brat cioteczny Zbyszek Urbanski.
Repertuar Choru byl zroznicowany, mozna bylo sluchac z zapartym tchem
"Ave Maria" czy "Bogurodzicy" i "Mesjasza", bez ograniczen i zakazow.
Bylam na koncertach wiele razy w Aulii Uniwersyteckiej Adama Mickiewicza.
Wiem, ze zboczylam z tematu o zabawach podworkowych ale jeszcze raz powtarzam
to sa moje wspomnienia i wierze, ze kazdy ma swoje, odpowiednie do przedzialu
czasowego oraz swoich, wlasnych, nie naruszonych niczym wspomnien.
To na tyle, pozdrowienia.

_________________
Hania
___________________________
Poszukuje aktu urodzenia Franciszek Thym, Tym, Timm, Timme, Thiem urodzony przed 1780 rokiem, zawod:młynarz

Haplogrupa V

Magiczne slowa: Prosze, Dziekuje, Przepraszam


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 lip 2011, 07:37 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 lut 2011, 20:49
Posty: 327
Lokalizacja: Skoczów n.Wisłą
Rzeczywiście trochę dyskusja odbiegła od tematu, ale spowodowane to była chyba tym, że sięgamy pamięcią do różnych okresów czasu, co jest związane z naszym zróżnicowanym wiekiem. Wróćmy zatem do naszych zabaw ruchowych na świeżym powietrzu. Te bąki, o których wspomina Andiza też były bardzo popularne w Poznaniu, ale tylko tam gdzie był asfalt, gdyż na bruku czy płytach chodnikowych było to niemożliwe. Na ul. Niegolewskich ( wtedy Samuela Engla), gdzieś tak w pobliżu narożnika z ul. Kasprzaka był warsztat stolarski i tam zawsze były do nabycia różnej wielkości i różnym profilu bąki.Każdy miał swój ulubiony typ. Potem trzeba było wyszukać odpowiedni kij i sznurek aby zrobić bat do napędzania bąka. Sznurek musiał być dobrej jakości aby się nie strzępił jak był za cienki to wiązało się na nim węzełki.Jak już wszystko było gotowe to się leciało z bąkiem przed sobą - czasami na wyścigi ( kto pierwszy przejedzie określony odcinek) a czasami kto dłużej utrzyma bąką - nie było to łatwe, szczególnie jak się dostał na kratkę kanalizacyjną albo za mocno uderzony wyskakiwał na poprzez krawężnik na płyty chodnikowe.
A kto pamięta różnego rodzaju wyliczanki, które często były niezbędne przed rozpoczęciem różnych gier - np. przy grze w chowanego, kto ma szukać. Podam jedną taką jaka była popularna na Sczanieckiej w Poznaniu :
Spadła torba z wysochorba a w tej torbie chleba wiele, z kim się ty dzielisz? Do dzisiaj nie mogę ustalić jak wyglądał wysochorb ( a możę wysohorb?)

_________________
Bolesław Lipoński


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 51 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 86 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL