Bolesławie, ja nie uważam Twojej odpowiedzi czy też wypowiedzi za wadliwą.
Wręcz przeciwnie, wydaje mi się ta dyskusja bardzo rzeczową i edukacyjną.
Zawsze piszesz bardzo konkretnie i ciekawie.
Sprawy rodzinne a właściwie ich uregulowania prawne zainteresowały mnie, kiedy odkryłam chyba około 8-9 lat temu, że moja prababcia została wdową. Był to rok 1852, kiedy w okolicach Pleszewa szalała cholera. Została z gromadką małych dzieci i bardzo szybko wyszła ponownie za mąż, za kuzyna swego zmarłego męża. Szczęśliwym trafem w AP Kalisz zachowały się akta sądowe dot. sprawy spadkowej, kuratorów dzieci, funduszu pupilnego etc. Wówczas chciałam się dowiedzieć jak najwięcej, toteż zamówiłam kserokopie całej teczki z dokumentami sądowymi, i powoli wszystko czytałam w domu - łącznie z przepisami prawa. Chciałam wiedzieć jak to wszystko funkcjonowało w połowie XIX w. od strony prawnej i od tej, co niosło szare i nieubłagane życie. Sprawa była tym bardziej skomplikowana, że moja prababcia po powtórnym wyjściu za mąż urodziła jeszcze czterech synów i sama odeszła z tego światu, pozostawiając swemu mężowi własne dzieci i pasierbów.
Dla nie wtajemniczonych dzisiejszych właścicieli pozostawionego przez moich pradziadów majątku, nie do rozszyftowania było, po kim mają gospodarstwo, ponieważ raz taki X, po kilku latach kolejny X, i jeszcze... jeszcze X. Sprawa jest już wyjaśniona, ale kiedy widzę temat o zbliżonej tematyce, zawsze mnie bardzo interesuje, z czym spotykają się i borykają inni Forumowicze.
Jeśli poczułeś się dotknięty - bardzo przepraszam i myślę że mi wybaczysz.
Ja nie podważam ani nie neguję żadnej Twojej wypowiedzi, ja je czytam i chłonę Twoją wiedzę.
Dodam, że przez całe zawodowe życie, wciąż musiałam trzymać się przepisów, co wolno powiedzieć klientowi, czego nie, co doradzić itd., choć nie miało to nic wspólnego z ogólnie pojętym prawem a tylko z kilkoma rozdziałami KC.
To "zboczenie zawodowe" pozostało mi do dziś.
Ciekawe co w danym temacie mówią przepisy...