Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 14 lis 2024, 15:34

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 6 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 13 gru 2009, 22:26 
Offline

Dołączył(a): 29 sie 2009, 12:22
Posty: 185
Lokalizacja: Bydgoszcz
Mógłbym się tu rozpisac i byc może byłaby to nawet ciekawa lektura. Cichym tonem wspomnę jedynie o tch,co mając w sercu godnosc i patriotyzm dane z matczynego łona,jako pierwszo-garniturowcy odważyli się podjąc trud naprawy i przez swój upór i walkę doprowadzili,że Polska stala się znów wolna. I dziś z perspektywy tych 28 lat śmieszą mnie co niektóre osoby i te ich obecne wypowiedzi. Ale niech tam,wszyscyśmy byli patriotami,chcieliśmy zmiany ustroju i nie było między nami tych,co w ciemności nocy wskakiwali w mundury polowe i w różnych rangach paradowali sobie mimo niedzieli w tych zszarganych morowych odzieniach. Nie było takich,co to kobiety zomowskimi pałami okładali gdzie popadło i z pianą w ustach krzyczeli zamilcz ty ku...! Ot i taka nacja nasza! Wszyscyśmy dziś patriotami ! I Amen . Pozdrawiam-hentomal@senior

_________________
Interesują mnie nazwiska :Adamczewski i Basiński,których przodkowie pochodzili z Kujaw. Zaś osoby z poza Kujaw i noszące nazwisko Kuropatwiński
proszę o kontakt ze mną.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 gru 2009, 15:39 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 15 lut 2008, 17:03
Posty: 306
Lokalizacja: Strzelno
Zacny Hentomalku, patrioto żarliwy pozdrawiam Cię serdecznie i podejmuję wyzwanie. Dopiero jutro, będę mógł korzystać ze swego domowego połączenia internetowego, gdyż od czwartku moje dotychczasowe łącza są w przebudowie. Niemniej jednak tekst, który dziś publikuję przygotowałem w piątek, tuż przed wyjazdem na sobotnie spotkanie do Poznania. Dziś zostałem dłużej w pracy i wklejam to, co wcześniej przygotowałem na rocznicę, a co tyczy się mych wspomnień z owego feralnego dnia grudniowego. Jest to tylko epizod i przywołuję go gwoli zapisania przeżyć szaraczka sprzed 28 lat. Nie, nie jestem weteranem ni bohaterem, nigdy do tejże kategorii się nie pisałem. Zwykły, zwyczajny, przeciętny Kujawiak zanurzony korzeniami w Wielkopolsce.

STAN WOJENNY – 13 GRUDNIA 1981 R.

Z 12 na 13 grudnia 1981 r. mieliśmy mały zjazd rodzinny. Najstarszy brat Michał z Bydgoszczy zaprosił do Strzelna na polowanie, na zające, brata Antoniego z Piły. Obaj po dziś dzień są wytrawnymi myśliwymi, a Antoni pisze i wydaje książki łowieckie oraz redaguje kwartalnik - „Zachodni Poradnik Łowiecki”. Pierwsze udane polowanie miało miejsce w sobotę, a po nim odbyła się nasiadówka familijna. Za miejsce spotkania obraliśmy sobie skraj miasta, czyli Osiedle Piastowskie i mieszkanie brata Wojciecha. Co niemiara było wspomnień z nie tak odległego wówczas dzieciństwa i lat młodzieńczych. Wspomnę tylko, że rodzice mieli nas siedmioro: sześciu chłopców rodzących się, co dwa lata i najmłodszą latorośl, z utęsknieniem oczekiwaną, Haneczkę. Jako, że wychowani w tak licznym gronie z wielkim poszanowaniem podchodziliśmy do wszelakich spotkań rodzinnych, dlatego też i to spotkanie było znakomicie zorganizowane.

Kobiety, grono nasze opuściły już o 21, gdyż poszły w miasto do rodzinnego, matczynego domu utulić pociechy do snu. Moja małżonka śp. Marysia była w piątym miesiącu ciąży i wraz z pięcioletnim synkiem Marcinkiem również udała się na spoczynek do naszego mieszkania przy ulicy Kościelnej. Nadto musiała zająć się ciężko chorą mamą. My posiedzieliśmy jeszcze do północy, racząc się znakomitą „przypalanką” o księżycowym posmaku naszykowaną wcześniej przez Wojciecha. Po północy rozeszliśmy się do domów. Podochoceni trunkiem ze śpiewem, rozstaliśmy się na Rynku. Ja poszedłem pod kościół, gdzie mieszkałem u teściowej.

Już wcześnie rano Antoni wyjechał do Piły, Michał natomiast udał się na polowanie, nieświadom, co się stało o północy. Mnie natomiast obudziło „walenie” do drzwi. To sąsiadka, stara komunistka, która przyczyniła się do usunięcie sióstr elżbietanek ze strzeleńskiego szpitala, dobijała się wołając: Przybylski!!! Łobudź się, coś się stało, chyba wojna!!! Podskoczyłem na równe nogi, mogła to być godzina 9 rano, otworzyłem drzwi i ujrzałem w nich starą, bladą oraz wystraszoną sąsiadkę, która w drzwiach oznajmiła: -Wstawejta, bo chyba wojna. -Co też pani wygaduje? -odparłem. –Nic nie działo, ani radio, ni telewizor, ino coś „Wolno Europa” godo, że jakiesiś nieszczynście w Polsce się wydarzyło. –Ze strachem w oczach oznajmiła sąsiadka. Faktycznie, kiedy sprawdziłem, telewizor nie działał, na polskich stacjach radiowych głucho, a „Wolna Europa” komunikowała, że nie idzie połączyć się z Warszawą.

Włączyłem Marcinkowi magnetofon z bajkami, napaliłem w piecach, zjedliśmy śniadanie, małżonka przygotowywała niedzielny obiad, o 12 przemówił generał w ciemnych okularach, z którego oświadczenia dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Zaczęliśmy z żoną dyskutować, co to będzie, gdy około 12,30 dało się słyszeć ostre pukanie do drzwi. Kiedy otworzyłem, zobaczyłem w nich milicjanta z długą bronią i stojącego za nim żołnierza. –Ubieraj się, pojedziesz z nami do urzędu! Stanowczo oznajmił znany mej osobie „niebieski”. Co, jak, gdzie, po co? Próbowałem się czegoś dowiedzieć. –Wszystko powiedzą na miejscu, my mamy ciebie przywieźć, a pani do niego niech obiadu nie szykuje, naje się z państwowego. Popatrzeliśmy z żoną na siebie, kiedy usłyszeliśmy te słowa, blady strach mnie oblał, a mimo to rzekłem do Marysi, iż może coś ode mnie chcą w urzędzie, skoro również jest żołnierz. Ubrałem się szybko, ucałowałem żonę i synka i nieświadom, co się faktycznie dzieje, sprowadzony zostałem na dół przed kamienicę – z przodu wojskowy z tyłu milicjant - gdzie stał wojskowy „gazik”. Akurat ludzie wychodzili z kościoła, więc przechodzący obu stronami ulicy zatrzymywali się patrząc, jak mnie pakują do służbówki z napisem „LWP”. Myśli kołatały się we mnie, co się dzieje, co oni mogą chcieć?

Wcześniej, kiedy dowiedziałem się, że żona jest w ciąży, że w domu leży ciężko chora na Parkinsona, teściowa, zrezygnowałem z przewodniczenia zakładowemu NSZZ „Solidarność”. Musiałem Marysi pomagać, zająć się synkiem, gdyż ona miała na głowie sparaliżowaną matkę i trzeba było chronić jej ciążę. Dlatego też, wmawiałem sobie, że zapewne nie chodzi o moje przywództwo związkowe. Myliłem się. Przed Urzędem Miasta i Gminy była kotłowanina ludzi i samochodów przyjeżdżających i odjeżdżających, ruch, jakich mało. Z samochodów wyprowadzano znanych mi działaczy miejscowej „Solidarności”, a spora ich liczba znajdowała się już na świetlicy urzędu, wymieszana z ormowcami, urzędnikami i działaczami partyjnymi. Znałem niemalże wszystkich, z którymi, na co dzień wymieniałem grzecznościowe dzień dobry. Strzelno liczyło wówczas 6200 mieszkańców, tyle samo gmina, a ja od 9 lat pracowałem w zakładach i przedsiębiorstwach obsługi rolnictwa, więc wszyscy znaliśmy się jak łyse konie. Ta znajomość, szczególnie w tym dniu i w tym miejscu, dała się odczuć.

Pierwszy napotkany urzędnik, krewny mojej bratowej, na zadane pytanie, co się dzieje? Ostro mi odpowiedział: -Doczekaliśta się k.. mać wojenki, oj doczekaliśta. Teroz, co się stało? Ano się stało przez te waszą „Solidarność”. -Szyderczo mi odpowiedział. Wielu ormowców i milicjantów pokrzykiwało, nie wiedzieć, czy na nas, czy dla dodania sobie kurażu. Tak zegnanych, jak baranów do strzyży, doprowadzano po kilku na pobliski Komisariat Milicji Obywatelskiej, by tam wymóc na nas złożenie oświadczeń i napisanie życiorysów. W międzyczasie miałem możność rozmawiać z przechodzącym przez salę komisarzem wojskowym, kapitanem, który bardzo porządnie zachowywał się wobec przetrzymywanych. Podobnie grzeczni byli pozostali wojskowi, łącznie z szeregowymi żołnierzami. Natomiast pełni buty byli niebiescy i ich ochotnicze rezerwy oraz, co niektórzy urzędnicy – służbiści, nie wspomnę partyjnych, którzy dziwną szyderą nas omiatali.

Po kilku godzinach przyszła kolej na mnie. W eskorcie przeprowadzono mnie do komisariatu. Wewnątrz było tłoczno. Niektórzy niebiescy i ormowcy z „parówą” w ręce posilali się popularnym wyrobem PRL-u. Wszyscy patrzyli na mnie jak na jakąś nieproszoną zjawę. Wprowadzono mnie do gabinetu znanego mi osobiście komendanta, z którego synem kolegowałem się w latach szkolnych i z którym obecnie pracowałem. Na moje dzień dobry, odpowiedział: -Żaden mi tam k... dobry. Bierz papier i pisz pun. Wskazał przy tym wzrokiem na stoliczek pełen papieru kancelaryjnego, odznaczając mnie przy tym haczykiem w swoim spisie. Podszedłem do stolika i wziąłem jeden arkusz. Składając go na pół, niechcąco zapytałem, czymże to mam pisać i w tym momencie usłyszałem rzeczową odpowiedź komandzira, iż „pazurą”. W tym samym momencie podszedł do mnie młody wojskowy i podał mi długopis z grzecznym proszę! Podziękowałem i już wychodząc, nieco rozluźniony zapytałem, co mam piać? Wówczas usłyszałem piorunującą odpowiedź: -Życiorys pisz pun, życiorys k... Po wyjściu z gabinetu usadzono mnie w kącie przy stoliku, bym mógł spłodzić swoje curriculum vitae. Siedząc tak i przysłuchując się prostackim żartom opowiadanym przez bywalców tegoż pomieszczenia, wymyśliłem, że napiszę prawdziwy swój życiorys.

I zacząłem pisać wywód genealogiczny, a następnie swoje młodzieńcze poczynania, jako ministrant, na obozach harcerskich, zajęciach pozalekcyjnych w szkole podstawowej, iż w pewnym momencie zauważyłem, że cały arkusz, z jednej i drugiej strony zapisałem, a to dopiero był początek mej drogi życiowej. Długo się nie zastanawiałem i korzystając z otwartych drzwi do gabinetu komendanta wszedłem, prosząc o dodatkowy arkusz. Wówczas usłyszałem, że jak się pomyliłem to mam skreślić i pisać dalej. Ale ja odrzekłem, iż zapisałem już cały arkusz i jestem dopiero w połowie drogi. Jakże ten komendant ryknął: -Ludzie, a to się nam trafił pisorz!!! Czy cię poje..., ty mosz w skrócie, w skrócie, a tyn powieści pisze!!! Ten ryk przestraszył mnie, nie na żarty. Potulnie chwyciłem papier i czmychnąłem do kącika. Podszedł do mnie ten najważniejszy i podarł na strzępy moje wypociny. Żart tak obszernego pisania, porzuciłem. Na dworze zrobiło się ciemno, zapalono światła, a ja potulnie, obserwowany wściekłymi oczami niebieskich i ormowców, pod dyktando samego komendanta, który mój życiorys znał zapewne lepiej ode mnie, napisałem dyktando, pełne celowo popełnionych błędów ortograficznych. Następnie podyktowano mi oświadczenie, które również podpisałem, a w nim klauzula, że morda w kubeł o wszystkim, co mnie w tym dniu spotkało. Chwilę później oświadczono mi, że jestem wolny i mogę stąd spier...

Chyłkiem wracałem przez opustoszałe miasto do domu. Kiedy już dotarłem na miejsce i zobaczyłem żonę i synkiem przytulonych do ciepłego pieca, coś we mnie pękło – poryczałem się. Po chwili Marysia uspokoiła mnie i zdała mi relacje z przygód łowieckich mego najstarszego brata Michała, który w grupie myśliwych z Koła Łowieckiego „Szarak”, po pierwszej nagance został otoczony przez ormowców i żołnierzy, którym przewodził miejscowy I sekretarz. –Ludzie, co wy robicie, przecież w Polsce jest stan wojenny. Natychmiast przerwać polowanie! – oznajmił przejętym i uroczystym głosem najważniejszy. Po czym, zarekwirowano wszystkim broń i amunicję, a następnie rozpędzono do domów. Obaj bracia w jakichś dziwnie sprzyjających okolicznościach dostali się do swoich domów. Antoni już rano na dworcu w Inowrocławiu ze zdziwieniem słuchał komunikatów o bezwzględnym zdawaniu broni, ale nie uczynił tego i udało mu się z nią dotrzeć do Piły. Dopiero tam ją zdał. Natomiast Michał, oczywiście po kilkunastu godzinach, w części pokonując drogę pieszo i na tzw. okazję o ciemku dotarł do Bydgoszczy.

Po kilku dniach spotkałem kapitana, który zrywał boki z mego ekstrawaganckiego zachowania. Po miesiącu dostałem wezwanie na SB do Mogilna i tak, co jakiś czas sprawdzano moją lojalność, wobec peerelu. Pośród tamtejszymi funkcjonariuszami znajdowali się koledzy ze szkolnych lat, z niektórymi z nich chodziłem do technikum. Nie należałem do tych, których później prześladowano. Kiedy awansowałem w pionie spółdzielczym na kierownika, a później wiceprezesa, miałem do czynienia z ostrzeżeniami, które wynikały z mego angażowania się w niesienie pomocy Kościołowi. Załatwiałem duże ilości materiałów budowlanych miejscowemu proboszczowi, który część z nich wykorzystywał u siebie w szeroko zakrojonych pracach budowlanych, a część odstępował sąsiednim i dalszym parafiom. Pomagałem też wielu rolnikom...


Słowianin

_______________________________________

http://strzelno.bloog.pl/
http://strzelno2.bloog.pl/ Sobota w Poznaniu


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 gru 2009, 18:35 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 29 paź 2007, 18:01
Posty: 150
Lokalizacja: Poznań
Witam,
Moja perspektywa w której oglądałem tamte czasy była zupełnie inna. Jesienią 1981 roku zostałem powołany do służby wojskowej w jednej z jednostek na Mazurach. W dniu 13 grudnia byłem zaledwie tydzień po przysiędze i cieszyłem się na myśl, że każdy dzień zbliża mnie do powrotu na rodzinne łono chociaż tych dni było jeszcze wiele. Rankiem został ogłoszony alarm i cała kompania wymaszerowała na wyznaczone pozycje. Rozlokowano nas w betonowych transzejach wzdłuż ogrodzenia jednostki i tak tkwiliśmy tam bez sensu około ośmiu godzin. Mróz niemiłosiernie przenikał przez ciało, a każdy z nas marzył o ciepłej herbacie. Oglądaliśmy przechodzących za ogrodzeniem ludzi i przez jakiś czas nie rozumieliśmy dlaczego te ćwiczenia trwają tak długo. Dopiero później, po kilku godzinach nasz dowódca krótko wyjaśnił nam, że właśnie wprowadzono stan wojenny w Polsce. To pojęcie było nam tak obce, że byliśmy przekonani o rozpoczęciu wojny. Nie muszę chyba tłumaczyć, że wielu z nas w tym momencie było przekonanych o wielkiej katastrofie i o tym, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczymy swoich bliskich. Więcej informacji otrzymaliśmy popołudniu kiedy pozwolono nam wrócić do budynków. Kiedy zebraliśmy się w salach to zapadła grobowa cisza, a każdy z osobna walczył z myślami. Potęgowały ten nastój padające rozkazy, kazano nam spakować wszystko do plecaków i być w pełnej gotowości do wymarszu. Przez pierwsze kilka dni spaliśmy w dresach z bronią u boku, a każdy dzień cięty był na dwie części - patrol i odpoczynek. Patrole po ulicach do dzisiaj kojarzą mi się z totalnym wyziębieniem organizmu, ciągłym głodem i marzeniach o śnie, bo wszystko odbywało jak na prawdziwej wojnie, bez ładu i składu w ogólnym chaosie. Spotykałem się z różnymi reakcjami ludzi od plucia pod nogi po częstowanie ciepłą herbatą z termosu. Jakie to dzisiaj niezrozumiałe, ale nie wolno nam było korzystać z takich serdecznych poczęstunków, bo możliwe, że wróg poda truciznę. Tylko niektórzy ludzie rozumieli, że nie wszyscy w mundurach na ulicy są tam z własnego wyboru. W tym samym czasie w moim domu rodzinnym ojciec i matka lali litrami łzy, bo byłem z nimi bardzo uczuciowo związany, a zapowiadało się na nieciekawy rozwój sytuacji. Do dzisiaj mam listy, które pisaliśmy do siebie w tym czasie, a wszystkie są opatrzone stemplem OCENZUROWANO. Sytuacja była bardzo dziwna, bo po jakimś czasie można było zauważyć niepewność kadry wobec szeregowych żołnierzy ponieważ mój pobór to była w większości młodzież niepewna ideologicznie. Byli wśród nas ci którzy z racji zaangażowania w działalność N.S.Z.Z. Solidarność trafili do wojska, aby „wyprostowano im kręgosłup” i przywrócić na łono socjalistycznej ojczyzny, ale również i ci co tylko zasmakowali co to brak strachu przed „komuną”. W każdej chwili przy nadziei trzymała mnie wiedza o historii mojej rodziny i o tym, że każde pokolenie smakowało tego naszego „polskiego miodu” i tylko myśl o moich rodzicach, babci, braciszku i ukochanej dziewczynie rozmiękczała mi serce.

Pozdrawiam
Piotr Dutkiewicz


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 gru 2009, 20:07 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 wrz 2007, 08:46
Posty: 725
Lokalizacja: Poznań
Moje nikłe wspomnienia z tamtego pamiętnego dnia są zgoła odmienne, bo zapamiętane oczami sześcioletniego dziecka.
Była niedziela i największym moim dramatem był brak Teleranka, na który wszyscy niecierpliwie czekali cały tydzień.
Zamiast mojej ulubionej audycji była "transmisja z mrowiska". Kręciłam wszystkimi możliwymi gałkami czarno-białego telewizora (jeśli dobrze pamiętam był to jakiś model Unitry), szukając przyczyny awarii. Niepocieszona zaczęłam wiercić dziurę w brzuchu rodzicom, bo miałam obiecane na niedzielne przedpołudnie sanki. Ale rodzice byli jacyś poddenerwowani, opędzali się przed małym natrętem i w końcu zdenerwowany tata wypalił, że mam się uspokoić, bo chcą wysłuchać generała, który właśnie pojawił się na głuchym do tej pory ekranie. Kiedy podsłuchałam rozmowy starszych o stanie wojennym i niepewnej sytuacji, w której się znaleźliśmy, zaczęłam płakać. Nie miałam wtedy żadnej wiedzy w tym temacie, a z wojną kojarzyłam tylko sceny z "Czterech pancernych" i "Stawki większej niż życie". Myślałam, że zaraz na ulicach pojawią się niemieckie czołgi i rozpęta się piekło. Na szczęście tak się nie stało, choć w tamtych latach wielokrotnie widywałam na ulicach opancerzone pojazdy i zomowców organizujących obławy pod poznańskimi Krzyżami czy w okolicach kościoła oo. Dominikanów. Pamiętam też swój strach, kiedy tuż po 22:00 przemykaliśmy z rodzicami pustymi ulicami, gdy zasiedzieliśmy się u znajomych mieszkających kilka ulic dalej.
Na szczęście nie mam z tamtego okresu złych wspomnień, mojej rodziny nie dotknęła żadna tragedia i przez wiele lat tkwiłam w błogiej nieświadomości, w jak trudnych czasach przyszło nam żyć. W szkole, do której chodziłam nie uczono nas tej historii (bo jeszcze historią nie była) i dopiero jako osoba dorosła poznaję róże aspekty życia, czytając na ten temat i oglądając filmy dokumentalne z tamtych dni. Oglądam je z moim dziewięcioletnim synem, który z oczami "jak pięć złotych" i rozdziawioną buzią siedzi obok mnie. Dla niego to już historia, choć zupełnie niepojęta i oderwana od dzisiejszej rzeczywistości. Mam nadzieję, że taką pozostanie.

_________________
pozdrawiam
Magda


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 17 gru 2009, 13:50 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 03 mar 2009, 23:12
Posty: 108
Lokalizacja: Bydgoszcz
Witam,
akurat ten dzień utkwił mi bardzo w pamięci mimo, iż byłem dopiero uczniem I klasy Technikum.
Technikum Gospodarki Wodnej w Dębem , które mieściło się w pobliżu zapory spiętrzającej wody Zalewu Zegrzyńskiego.
Podaję tę lokalizację, ponieważ już kilka dni wcześniej bardzo nas dziwiło, dlaczego całe noce po lodzie przez Zalew (pomiędzy zaporą, a mostem w Zegrzu) jechały w kierunku Warszawy kolumny czołgów.
O stanie dowiedzieliśmy się z telewizji, ale horror zaczął się kilka godzin później, kiedy się okazało, że szkoła i internat zostały zamknięte i mamy wracać do domów.
Przeszło 600 osób wyrzucono po prostu na szosę kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy w siarczystym mrozie.
Nie pamiętam już ile godzin zajęło mi dostanie się na Centralny (głównie pieszo) - PKSy nie jeździły, a okazje trafiły się tylko na pare kilometrów.
Do tego prawie na każdym skrzyżowaniu mieliśmy brutalne rewizje pod lufami karabinów (tego dnia nie wprowadzono jeszcze przepustek) i zobaczyłem na własne oczy dokąd podążały tamte czołgi.
Jeszcze mi zimno jak sobie przypomnę.
Leszek

_________________
Leszek Umiński
http://uminski.name/
http://www.madalinski.info/


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 17 gru 2009, 23:25 
Offline

Dołączył(a): 29 sie 2009, 12:22
Posty: 185
Lokalizacja: Bydgoszcz
Bydgoszcz - grudzień 2009

Stan wojenny ,- wspomnienie po latach...

Pisząc wzmiankę o kolejnej rocznicy stanu wojennego nie wyobrażałem sobie,że wzbudzi ona takie zainteresowanie i,że w

odzewie, jako pierwszy zabierze głos Mentor WTG-Słowianin.Zatem szczególnie mi miło.I tak jak każda osoba,która zabrała już

tutaj głos,tak i ja,mam inną historię i tym samym inne zachowały się wspomnienia.Moja skromna osoba miała inne i na innym

gruncie "doznania" związane z tym tematem.Marianie,- tak jak kiedyś już żeśmy rozmawiali,ja w latach'70 do sierpnia 1980

funkcjonowałem poza granicami Polski. Zaś latem 1980 " zakwaterowałem się" we wschodnio-berlińskiej dzielnicy Lichtenberg.

Byłem tam zaprzyjaźniony z dwiema rodzinami niemieckimi,- opozycyjnymi wobec reżimu DDR . A w sierpniu 1980r. zafascynowani

"gorącym latem" żeśmy zjechali na tydzień do Gdańska. Jeszcze wtedy do końca sierpnia można było bezproblemowo przemieszczac

się przez granicę.Tam też przyszło nam przyjżec się z bliska finałowi,czyli porozumieniu gdańskiemu.Nie przypuszczaliśmy

jednak,że nawet na terenie PRL możemy byc śledzeni przez ...STASI.Ale tu w końcu,Nasz kraj i raczej się nie obawialem,że może

mi się coś stac.Po powrocie jednak do DDR-u i "mojego mieszkania",stróże prawa już czekali.Dano mi cztery godziny na spakowa-

nie się,poczym suką na niebieskich światłach odstawiono mnie na przejście graniczne w Zgorzelcu.I tak oto zakończyła się moja

przygoda w DDR.Miałem później szlaban do końca istnienia DDR,czyli zakaz wjazdu.Tak ówczesne władze w Berlinie panicznie się

bały "elementów antysocjalistycznych" z PRL.Okres jesieni roku 1980 do grudnia 1981,to czas tworzenia struktur związkowych w

zakładach pracy i w regionie.Z tego też czasu zachowały się mi w pamięci "wydarzenia bydgoskie" z marca 81.Stałem wówczas z

innymi działaczami przed Urzędem Wojewódzkim i wtedy miałem sposobnosc naocznie się przekonac,jak wyglada zwarta kolumna

pojazdów MO i ZOMO. I praktycznie od tych wydarzeń,zmagałem się z myślą,kiedy i w jaki sposób władze ten zryw wolnościowy

ukrócą.Natomiast sam dzień wprowadzenia stanu wojennego i sam klimat tego dnia jest dla mnie nie mile wspominany. "I niech

będzie cisza.I nastała cisza".A kiedy nastał Nowy 1982 Rok,zapominając niedawne upokorzenia,znalazłem się w strukturach

podziemia.Mile wspominam czas aktywnego działania także wśród kolegów księży,gdzie wspomagaliśmy potrzebujących.Tradycją

tamtego czasu były odprawiane 13 każdego miesiąca msze za Ojczyznę w kościele oo Jezuitów.A że esbecja szalała,to dla

zmylenia wroga,pałeczkę przejął wikary u św.Polskich Braci Męczenników na Wyżynach,nie żyjący już śp ks.Jerzy Osiński.

Należy tu wspomniec,że znakomite kazania o tematyce patriotycznej głosił mój przesympatyczny kolega ks.Jan Broda,także wów-

czas wikary na bydgoskich Wyżynach.I tak jak wcześniej u Jezuitów tak i pożniej u Męczenników gromadziła się ciżba ludzi i

znowu był las rąk wzniesionych ku górze,z palcami wiktorii,gdy śpiewano ...Ojczyznę Wolną Racz Nam Wrócic Panie!.

Lata 1981-1989 to stracony dla kraju czas.A kiedy w 1986 roku odeszła przedwcześnie do domu Ojca moja Matka,całkowicie mi

skrzydełka opadły i już ..."nie odważyłem się wchodzic drugi raz do tej samej rzeki".

(Przy okazji w następnym odcinku powspominam grudzień 1970 roku,bo i jest o czym.) Pozdrawiam - hentomal@senior

_________________
Interesują mnie nazwiska :Adamczewski i Basiński,których przodkowie pochodzili z Kujaw. Zaś osoby z poza Kujaw i noszące nazwisko Kuropatwiński
proszę o kontakt ze mną.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 6 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 71 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL