Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 14 lis 2024, 16:36

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 13 paź 2019, 16:58 
Offline

Dołączył(a): 09 paź 2013, 14:30
Posty: 588
Tekst opisujący życie owczarzy stworzyłam na podstawie żródeł internetowych min. for genealogicznych. Natomiast wnioski dotyczące zapisów tej grupy w metrykach kościelnych oparłam na własnych spostrzeżeniach powstałych podczas indeksacji metryk oraz kilkakrotnej analizie indeksów.

Owczarze rekrutowali się początkowo ze Śląska lub Niemiec i uważani byli w XVIII w. za wykwalifikowanych fachowców , których wiedza przekazywana była z pokolenie na pokolenie. Przeważnie byli ludżmi wolnymi, a ich stosunki z dworem opierały się na ustnej umowie lub pisemnej z właścicielem folwarku na okres minimum dwóch lat. Odchodzący ze służby owczarz otrzymywał świadectwo oraz rekomendację, która miała moc urzędową dzięki, której mógł uniknąć długoletniej służby wojskowej. Wynagrodzenie majętnych owczarzy składało się z pensji i ordynarii w postaci żyta, pszenicy, jęczmienia owsa, kaszy gryczanej i grochu, a na terenie Wielkopolski owczarz mógł oddawać własne owce na wychowek dworski tzw. załęcz. Z innych rejonów kraju: owczarz wraz z chłopkiem do pomocy otrzymywał 45 rubli, 16 korców zboża i 300 prętów ziemi, jedna fura drzewa w okresie zimowym na miesiąc. Dodatkowe gratyfikacje 0,5 litra wódki dostawał od jagnięcia [ jeśli je wychowa]. Tyle samo alkoholu otrzymywał na Wielkanoc. Mógł mieć w pańskiej oborze 2 krowy, zajmować jedno mieszkanie, przy którym miał komórkę i chlewek. Dla porównania lokaj otrzymywał 40 rubli, 8 korców zboża i 150 prętów ziemi, mógł mieć w oborze 1 krowę , jedno mieszkanie i 1 furę drewna na miesiąc.
Owczarze musieli być na bieżąco z najnowszą wiedzą dotycząca hodowli owiec , która zawarta była w podręcznikach i instruktażach wydawanych na terenie ziem polskich wraz z rozwojem rolnictwa. Chcąc otrzymać dobrą pracę musieli umieć pisać i czytać. W społeczności wiejskiej uchodzili za ludzi majętnych.
Umowy z owczarzami zawierano tradycyjnie w dniu św. Jadwigi , a więc 15 października. Było tak do 1841r. Po tym roku zmieniono datę zawierania umów na dzień św. Jana Chrzciciela czyli 24 czerwca . Hodowla owiec wymagała sporych kwalifikacji w dziedzinie weterynarii. Ponieważ owczarz pełnił swoje obowiązki z dala od wsi, musiał umieć rozpoznawać w stadzie różne choroby owiec i umieć im zapobiegać.
W praktyce posiadał więc owczarz umiejętność nastawiania kości, leczenia chorób zakażnych, w tym skórnych etc. . Jednak ich wiedza, nie była tłumaczona przez wiejską społeczność doświadczeniem jakie posiadali, a cechami nadprzyrodzonymi. Sami owczarze dla zbudowania swej pozycji w społeczności lokalnej często umacniali ten mit, grożąc np. rzuceniem czarów poprzez odebranie sprawności fizycznej, czy szczęścia tym, którzy nie spełniali ich prósb , bądż czynili im złośliwości. Budzili oni u nich raczej respekt i strach, niż swobodną sympatię. Jedną z cech przypisywanych owczarzom była umiejętność nauki owiec karności i dyscypliny w stadzie. Wierzono, że laska owczarska wbita w pastwisko spowoduje,że owce nie opuszczą go nawet pod nieobecność pasterza. Owczarze posiadali psy pasterskie, które według wierzeń musiały być o jasnym umaszczeniu gdyż psy o ciemnej sierści miały zły wpływ na stado jak i musiały być dobrze ułożone. Miały one obroże skórzane nabite ćwiekami dla obrony przed wilkami. Utrzymywano również, że jednym ze sposobów odstraszenia czyhających wilków jest rozdarcie przez owczarza koszuli pod szyją, zbesztanie słowami atakującego szkodnika i odmówienie trzech zdrowasiek. Owczarze znali swoje owce, ale najważniejsza była przewodniczka stada , która prowadziła je nawet w ogień, owce przywiązywały się do pasterza , a nawet niektóre traktowały go jako matkę. Owczarzy nazywano znachorami bo oprócz wielu chorób owiec umieli też poradzić sobie z ludzkimi przypadłościami. Potrafili według wierzeń nie tylko odwracać nieszczęścia gusłami, ale także je sprowadzać. Wśród owczarskich przesądów najbardziej popularne było staranne zamykanie wrót w święto Matki Boskiej Gromnicznej 2 lutego , gdyż jak wierzono promienie słoneczne zabijają w tym czasie owce. Inne np. nakazywały kastrowanie młodych tryków w Wielki Czwartek lub Piątek, nakazując jednocześnie omijanie dat feralnych. Ponoć owczarze twierdzili, że największe szczęście w owczarni przynosili Żydzi skupiający wełnę oraz skóry. Wystarczyło, że kupiec pogłaskał owcę lub pochwalił owczarza, a już owce lepiej się rozmnażały i przynosiły pomyślność w owczarni.
Życie pasterzy na peryferiach wsi i w odosobnieniu umacniało w wyobrażeniu mieszkańców ich obraz owiany tajemnicą. Ta baśniowość również była wykorzystywana przez owczarzy, którzy poprzez swoje zdolności narracyjne rozwodzili się o wilkach, krasnoludach, strzygach czy leśnych lichach. Wielu z nich potrafiło pomóc, ulżyć biedzie ludzkiej i zwierzęcej, choroby uleczyć, burzę odegnać to jednak przypisywano im rodowód iście diabelski. Mówiono , ze kontaktują się ze złymi duchami i sam diabeł wspiera ich niecne czyny. Podobno w swych praktykach posługiwali się koścmi ludzkimi wygrzebanymi z grobów i okraszonymi stekiem wulgarnych zaklęć od których włos na głowie się jeżył. Brano ich jako mistrzów czartowskich [ czarowników], ale oprócz tego ,że ich się bano, to darzono szacunkiem. Wielu ludzi , którzy tracili w życiu nadzieję, zawiedzionych samotnych, chorych i nieszczęśliwych udawało się do owczarzy, jako do ostatnich pocieszycieli, chwytając się ostatniej deski ratunku. Tam gdzie nie pomogły modły i księża, tam poradzili owczarze. Wiedziano, że nie wolno ich drażnić, złościć ani zadzierać z nimi, bo każdy taki czyn mścił się na tym, kto był jego sprawcą. Przestrzegano ich powiedzenia „ Nie odmawiaj utrudzonym wędrowcom jadła ani noclegu” .Mówiono także , że jak się który owczarz na kogo zeżlił , to mu tak mleko poczarował, że śmietana zamiast do góry, to na dół szła. Wiele różnych dziwnych opowieści na temat owczarzy krążyły wśród ludności wiejskiej tworząc mity, podsycane przez samych zainteresowanych.

Ciekawe owczarskie mity "pozbierałam" z różnych for, ale mity są po to żeby je zbadać i poddać je analizie. Taką też dokonałam na podstawie indeksacji metryk.
1. Owczarz obok młynarza, karczmarza, czy mielcarza należał do elity wiejskiej zwłaszcza ,że był on człowiekiem wolnym, niepodlegającym obowiązkom pańszczyżnianym wobec tego powinien być zapisany z nazwiska. Między rodzinami owczarskimi aranżowano mariaże [ jak podają żródła], co czyniło ich na swój sposób zamkniętą kastą wiejską, ale potwierdzenia tego faktu w metrykach brak. Traktowano ich tak jak inne warstwy społeczne. Czyli najpierw nie wpisywano im nazwisk tylko status, a dopiero od XIX wieku zaczęto wpisywać nazwiska i to niestety wiele z błędami gramatycznymi.

2. W jednej parafii od 1605r- 1849 naliczyłam prawie 200 owczarzy, parobków, pomocników owczarskich z tego tylko kilku miało w akta wpisane nazwisko i to po 1800 roku. Owczarze wędrowali z dworu na dwór, ale na starość osiedlali się w jakieś miejscowości. Jednak w ich metrykach brak jest aktów zgonów potwierdzających ich tożsamość. Trudno jest przypuścić iż zgon Krzysztofa owczarza , któremu nie wpisano nazwiska lub nazwisko z błędem jest tym którego szukamy.

3. Przed XIX wiekiem podczas chrztów dzieciom nadawano pojedyncze, także podwójne imiona, a czasami potrójne, często pozbawione nazwisk . W tradycji owczarskiej jak widać z metryk chrztu, był zwyczaj powielana tego samego imienia. Jeżeli na chrzcie nadano imię Marcin, to jego ojciec chrzestny za rok swojemu synowi nadawał takie samo imię czyli też Marcin. Również imię matki było takie same jak przy pierwszym chrzcie. Ponieważ brak jest adnotacji nazwiska matek trudno dociec czy owa Konstancja była ta sama, czy inna. We wsi nie odnotowano dwóch kobiet o takich samych imionach. Wygląda, że jedna miała dwóch mężów i z każdym syna Marcina. Może w stanie owczarskim panowała poligamia?? Albo śluby tajemne?? Bo aktu ślubu na drugą parę nie ma?? Raz ojcem był Bartłomiej, a raz Krzysztof [ imiona bardzo popularne wśród owczarskiej braci], ale imię matki było to samo. Owczarze pomimo tego ,że prowadzili wędrowny tryb życia byli na bieżąco z modą i można zauważyć iż nadawali swoim dzieciom imiona iście królewskie -bym powiedziała [ a może to księża kierowali się modą?]. Często występują imiona: Zygmunt, Władysław, Konstancja, Anastazja, Apolonia, Aleksander, Karol, Filip, Sebastian ,a nawet podwójne np. Anna Maria, Marianna Elżbieta, Wiktoria Barbara, Zygmunt Bartłomiej, Grzegorz Fryderyk, Cecylia, a nawet mamy Stanisława Jana Nepomucena etc. oraz wiele chrztów bez odnotowanych nazwisk. Imiona te jednak występują raz lub dwa razy- czyli wygląda, że dwa razy dzieci ochrzczono już z jednym imieniem, ale z tą samą matką tylko innym ojcem bez nazwiska. Pewnie później wołano na dzieci po swojsku, więc Anastazja w metryce ślubu została Anną, Agnes etc. a Anna Maria, Anną lub Marianną lub Apolonią, natomiast Zygmunt Bartłomiej, Bartłomiejem lub Łukaszem, a Grzegorz został Kacprem lub Janem, itd. itd. i wydawałoby się, że ślad po nich zaginął. Dziwna ta owczarska brać, dziwne zapisy w chrztach. Być może owczarzami zostawały nieślubne dzieci szlachty? Jako wolny zawód, niezależny bez odrabiania pańszczyzny, często zmieniający miejsce pobytu, doskonale nadawał się na miejsce dla takiego dziecka przy okazji ucząc go zawodu. Owczarz piśmienny oraz czytający był mile widzianym pracownikiem owczarni szczególnie kiedy posiadał referencje. Być może właśnie to było powodem umieszczania bękartów w rodzinach owczarskich , rzemieślniczych, czy też kmiecych etc.

4. Bezskutecznie szuka się dalszych losów dzieci owczarzy. Jak jest chrzest to nie można odnależć aktu ślubu, ale mamy akt zgonu, jak jest akt ślubu to nie można odszukać aktu chrztu i zgonu itd.. Niepełne dane często pozbawione nazwisk, lub nazwiska pisane z błędami. A może pod imieniem Anna, której zgon zanotowano bez nazwiska kryje się potomek Anny Marii, a może Apolonii, lub Anastazji. Kto jest w tej chwili to udowodnić??

5. Misz masz w metrykach dotyczący nie tylko tego stanu. Jak można więc na podstawie metryk udowodnić nasze rody owczarskie lub też chociażby rodziny kiedy wiarygodnych żródeł brak, a te co są to budzą nasze wątpliwości??

Owczarskie opowieści są bardzo ciekawe, ale to mity. Genealogia zaś nie opiera się na mitach , ale na twardych dowodach: akt chrztu, akt ślubu i akt zgonu z prawidłowo wpisanymi danymi. Tak powinna przebiegać harmonia życia naszych przodków oraz jej zapisy. Jej wśród naszych owczarzy [ i także wśród innych zawodów ] brak.
W mitach owczarz jest przedstawiany jako postrach ludności wiejskiej mający siły nadprzyrodzone, wiedzę, wolność , spryt, a w metrykach do XIX w. mamy owczarzy biednych, bezdomnych, pozbawionych tożsamości, poddanych błąkających się od wsi do wsi i szukających pracy jak i swojego miejsca, ale za to mających na chrzcie swoim nietypowe imiona.

Jak czytamy w „Pasażu Wiedzy”
'Oprócz kilku wyjątków przeważnie większość bękartów szlacheckich przechodziła przez życie w nędzy i upokorzeniu, co wyrobiło w nich znaczną odporność psychiczną i spryt życiowy. Opinia powszechna przypisywała im więcej żywotności i sił. W odmiennej sytuacji znajdowały się bastardy królewskie spotykane także w Polsce, choć nie tak często jak na obcych dworach”

Coś z prawa z 1588 – 1786 roku
Art. 28
„A wszakże bękarci nie inakszy , jedno takowi mają być rozumieni : kto by dzieci nie z wieńczalną i nie ślubną żoną miał, chociażby ją po tym pojął, takowym ojciec od prawdziwych dzieci i od krewnych zapisać nie może, a zwłaszcza takowe dzieci nader bękartami rozumieni być mają, których by ojciec przy własnej żenie z cudzołożnicą miał, a choćby po śmierci własnej małżonki tę podłożnicę swoję pojął, a dzieci z nią przybył.. Tedy jako te pierwsze błędne, przecież te oboje dzieci z nią nabyte za bękarty mają być policzeni i żadnymi wymysły. Ani zapisy ku imionom i majętności ojca ich przypuszczeni być mają „

Art.20
„ Jeśliby (a) który szlachcic nie szlachciankę sobie nierówną pojął tedy jako tę nie szlachciankę żonę swoję, tak i dzieci swoje z nią nabyte, sobą i szlachectwem swym uszlachetni i takowe żony i dzieci ich za prawnych szlachciców być mają. A wszakże jeśliby takowa niewiasta bywszy za szlachcicem , a zaśby po tym poszła za prostego człowieka , a nie za szlachcica tedy ta za się uczciwość szlachecką traci i w takowym stanie być ma jako mąż jej za kim w ten czas będzie.
A dzieciom tym, które z pierwszym mężem szlachcicem miała, to przecię szkodzić nie będzie, tylko żeby się rzemiosłem, a szynkiem nie żywili i łokciem nie mierzyli. A wszakże i takowy , jeśliby szynk i rzemiosło porzucił i opuścił a postępków szlacheckich i rycerskich naśladował , przecię za szlachcica poczytan być ma”

Zródło:
https://www.kimonibyli.pl/owczarze
http://www.zielona.org/Owczarze.
Forum Forgen.
https://genealodzy.pl/PNphpBB2-printvie ... rt-0.phtml
http://www.wilanow-palac.pl/bekarty.html


Pozdrawiam,
Mirosława Giera


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 18 paź 2020, 15:08 
Offline

Dołączył(a): 02 maja 2019, 10:52
Posty: 70
Dzień dobry, czytałem Pani artykuł o owczarzach. Mój praprapra dziadek Antoni Kosiński był owczarzem urodził się ok 1820 roku ale nie wiem gdzie jego dzieci urodziły się w kotlinie i tam też zmarł prawdopodobnie. Nie mogę ustalić jego rodziny ani skąd pochodził , po Pani artykule wydaje mi się że przybył do kotlina ( województwo wielkopolskie ).

_________________
Tomek


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 18 paź 2020, 23:55 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 07 kwi 2016, 10:14
Posty: 73
Dzień dobry

Kiedy przeglądałem księgi parafialne Piotrkowa Kujawskiego byłem wiele razy zdziwiony,
dalczego tak dużo razy powtarzał się zawód ''Owczarz''.
Teren ten bardzo płaski ''Kujawy'' dlaczego takie duże zainteresowanie akurat owcami.
Dziś już bardziej się oriętuje dlaczego? Miasto Piotrków było miastem granicznym z Prusami.
Przemyt owiec do Prus był przez granicę był bardzo dochodowym zajęciem.
Właściciel folwaru w Brześciu/Gopłem ufundował nawet Kościół.
Własnie na ''Schmuglowaniu'' owiec dorobił się fortuny.
Kto ma owce ten ma co chce!


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 19 paź 2020, 23:31 
Offline

Dołączył(a): 09 paź 2013, 14:30
Posty: 588
Dziękuję za zainteresowanie tematem. Im więcej ciekawych spostrzeżeń z innych parafii tym więcej możliwości do rozwiązywania wielu wątpliwości dotyczącej tej grupy wiejskiej.

Sięgnijmy po statystyki zindeksowanej parafii Oporowo od 1605-1793r
Metryki chrztu:
odnotowano 116 aktów chrztu dzieci owczarskich, w tym dziewięcioro dzieci z podwójnymi imionami. Tylko w trzech aktach odnotowano je z nazwiska. Sebastian Baszek [1702r], Adalbertus Hepcia [1740], Albertus Rautt [1743]
Owczarze jako ojcowie chrzestni bardzo często występują w metrykach, ale tylko wymieniono z nazwiska czterech owczarzy. Są to: Sigismundus Klupś z Łęki Wielkiej [1740], Tomasza Wożny z Oporówka [1761], Joannes Springer z Górzna [1715], Andrzej Turkiewicz [1664] z Osiecznej.
Rodzina Springerów kultywując swoją tradycję wykonywała ten zawód w Oporowie jeszcze w XIXw.
Metryki zgonu:
odnotowano 20 akt zgonu owczarzy, dwa akta posiadały nazwiska. Są to Józef Fibich-owczarek [1842] oraz Franciszek Grzemny - owczarz [1849r]
Metryki ślubu:
odnotowano 30 aktów ślubu w tym tylko dwa z nazwiskami. Są to Sebastian Paszek – owczarek [1702], Joannes Komor- parobek owczarza [1752]

Jak na wolnych ludzi, liczących się w społeczności wiejskiej to grupa ta wygląda w metrykach gorzej niż np. wolni rataje, parobkowie, których często zapisywano z nazwiska.

Wygląda na to, że główny owczarz podpisujący umowę z dziedzicem, plebanem czy kmieciem zatrudniał dla swoich potrzeb ludność wiejską stąd status owczarek, owczarz, parobek owczarza czy pasterz owiec przy aktach chrztu dzieci. Nie wiadomo czy po odejściu głównego owczarza dalej się te osoby tym zawodem zajmowały.

Można sobie także zadać pytanie. Na jakiej podstawie na początku XIX wieku nadano nazwiska rodzinom owczarskim skoro w metrykach z końca XVIII wieku zapisywano ich bez nazwiska?

Pozdrawiam,
Mirosława Giera


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 24 paź 2020, 17:47 
Offline

Dołączył(a): 15 sty 2020, 12:41
Posty: 81
Lokalizacja: Poznań
Bardzo ciekawy wpis - dziękuję :).
Mimo, że nie analizowałem wcześniej tego tematu, dwa spostrzeżenia mogę potwierdzić:
1. trudno znaleźć dokumenty dotyczące dzieci
2. pisownia nazwisk jest bardzo różna. Zapewne wiąże się to z trudnościami w wyszukiwaniu dokumentów.
W moim przypadku (przodek żony) na przestrzeni ~40 lat nazwisko przyjmuje formy: Bigal, Bygal, Begal, Begala, Biegała. Nawet w tej samej parafii, ten sam ksiądz różnie zapisywał. Do tego, że chodzi o te same osoby z rodziny doszedłem po nazwiskach żon tych przodków. Na szczęście były one dość charakterystyczne.

_________________
Paweł B.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 26 paź 2020, 18:11 
Offline

Dołączył(a): 13 sie 2020, 22:31
Posty: 557
Stani Bednarski napisał(a):
Dzień dobry

Kiedy przeglądałem księgi parafialne Piotrkowa Kujawskiego byłem wiele razy zdziwiony,
dalczego tak dużo razy powtarzał się zawód ''Owczarz''.
Teren ten bardzo płaski ''Kujawy'' dlaczego takie duże zainteresowanie akurat owcami.
Dziś już bardziej się oriętuje dlaczego? Miasto Piotrków było miastem granicznym z Prusami.
Przemyt owiec do Prus był przez granicę był bardzo dochodowym zajęciem.
Właściciel folwaru w Brześciu/Gopłem ufundował nawet Kościół.
Własnie na ''Schmuglowaniu'' owiec dorobił się fortuny.
Kto ma owce ten ma co chce!


Myślę, że "pograniczność" terenu nie ma znaczenia. Mało kto sobie uświadamia, że po prostu kiedyś hodowano o wiele więcej owiec niż dziś, również na nizinach. Przykładowo spis ludności Hoffmanna z 1827 r. podaje następujące pogłowie dla powiatów:

średzki
  • konie: 5891
  • bydło: 16 701
  • owce: 95 220
  • kozy: 39
  • świnie: 10 260

wrzesiński
  • konie: 4501
  • bydło: 14 800
  • owce: 67 097
  • kozy: 18
  • świnie: 10 012

I tak dalej, w każdym powiecie. Prędzej skopowina powinna być naszym daniem narodowym niż schabowy ;)

_________________
Mikołaj


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 26 paź 2020, 18:48 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 02 sie 2008, 18:47
Posty: 961
Lokalizacja: Pępowo / Wrocław
Tak duże ilości owiec hodowano ze względu na wełnę jako surowiec dla sukienników.Rzemiosło sukiennicze w XIX w.było bardzo dobrze rozwinięte. Dobry owczarz miał za zadanie uzyskanie ze swojego stada jak najlepszej jakości wełny.

_________________
Pozdrawiam.
Barbara


"Gdzie się człowiek ulągnie,tam ciągnie".


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 paź 2020, 20:13 
Offline

Dołączył(a): 09 paź 2013, 14:30
Posty: 588
pepowianka napisał(a):
Dobry owczarz miał za zadanie uzyskanie ze swojego stada jak najlepszej jakości wełny.

„ Lecz jakże to lekkomyślnie wielu bierze się do owczarstwa! Najczęściej młody człowiek , z natury leniuch i próżniak, obawiając się pracy w innych zatrudnieniach wiejskich mówi sobie:
„ Zostanę owczarzem, szczęśliwe życie, będę sobie chodził za owcami w lesie, a w zimie w ciepłej owczarni siedział : nie napracuję się , nie wymrożę się, nie będę omdlewał z upału i głodu w lecie. Błogie owczarskie życie”

Biada, biada bowiem temu, kto owczarzowi takiego powołania swą gromadę powierza: bo naprzód już może być pewnym , że nieco prędzej lub póżniej, całą lub większą jej część straci”

Jaki powinien być owczarz:
1. Powinien mieć wrodzone zamiłowanie swego procederu: to jest przywiązać się rzeczywiście do zwierząt, które ma hodować.
2. Posiadać zdatność ich hodowania : to jest znać najzdrowsze dla nich pastwiska : wiedzieć , w którym czasie to lub owo wypasać można , znać szkodliwe owcom rośliny itp.
To samo i do zimowego karmienia: wiedzieć powinien jakie zachować potrzeba następstwo w skarmianiu różnych gatunków paszy zimowej : w jakim czasie i jak owce poić.
Powinien znać symptomy chorób, przynajmniej tych co się częściej trafiają i spiesznego wymagają ratunku i umieć zapobiegać wywiązaniu się onych, tudzież, już wywiązane leczyć.
3. Powinien mieć wrodzoną cierpliwość i łagodność charakteru. Aby być zupełnie dobrym owczarzem, nie dosyć jest lubić owce i posiadać do ich hodowania zdatność, potrzeba jeszcze mieć wrodzoną cierpliwość i łagodność w obchodzeniu się z tymi zwierzętami. Te dwa przymioty są nader ważne: owca bowiem ze swej natury jest głupowatą, łagodną, lękliwą i słabowitą: potrzeba przeto do pielęgnowania jej nader wiele cierpliwości i łagodności.
Człowiek więc gniewliwy, popędliwy, niecierpliwy, nigdy dobrym owczarzem być nie może.
4. Hodowanie owiec wymaga ciągłego nadzoru. Najmniejsze opuszczenie się może mieć nader szkodliwe skutki: nie dość więc jest, gdy owczarz posiada, nawet w wysokim stopniu wyżej wymienione przymioty, jeżeli obok tego jest niedbały i niepilny: a mianowicie, oddaje się nałogowi pijaństwa, lub często z domu się oddala. Biada owczarni pod takim owczarzem będącej.
5. Uczciwość i sumienność , powinny być głównymi przymiotami dobrego owczarza, a to szczególnie dlatego, że niepodobna tak ściśle doglądać jego czynności, aby w każdym razie chęć szkodzenia wykrytą i sparaliżowaną być mogła.

A zatem owczarz nieuczciwy i niesumienny, przy najlepszych nawet pod każdym względem przymiotach, cierpiany być nie powinien.

Żródło: „ Owczarstwo popularne. Nauka chowu owiec” autor Jan Nepomucen Kurowski. Warszawa 1858r.

Pozdrawiam,
Mirosława Giera


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 19 sty 2021, 01:23 
Offline

Dołączył(a): 09 paź 2013, 14:30
Posty: 588
Kultura ludowa- opowiesci zebrane w okolicach Michowa, powiat lubartowski przekaz ustny. Wydane w książce „ Dziwy spod strzechy i wierzbowej dziupli” - umieściłam link w pierwszym poście, ale nie działa więc postanowiłam przepisać ze swoich zbiorów.
Owczarze . Zebrał Michał Chomiuk
Trochę dreszczyku emocji w tych naszych trudnych czasach :)

„ Dwóch osobników zarośniętych twardą szczeciną na twarzy, ubranych w lniane spodnie i wypłowiałe nieco brunatne kapoty kroczyło dziarskim krokiem w stronę Michowa.
Ich twarze, mimo, że posępne i dzikie miały w sobie coś figlarnego, jakby jakiś makabryczny, złowieszczy humor wymalowany w ich twardych, niedobrych obliczach.
Jasne, nieco stargane czupryny pokrywały stare sukienne, czarne kapelusze, które tylko dodawały tym dwóm niesamowitego wyglądu.
Szli tak dłuższy już czas nie odzywając się do siebie, ani nie spoglądając na boki, czy na siebie.
Ich wzrok był utkwiony wprost naprzeciwko, tam, gdzie się posuwali.
Był śliczny majowy poranek i słoneczko zdążyło wyjść już dość wysoko, aby swym ożywczym
blaskiem wezwać śpiący świat do nowego dnia, nowego życia.
Zapowiadał się pogodny dzień, wiatru nie było, na niebie biała szeroka, równiutko porozrywana kompozycja drobniutkiej perlistej „owczej wełny”.
Tysiące żółtych kwiatów mniszka rozwinęło swe śliczne główki chłonąc ożywcze promienie słońca.
Kwitły jabłonie, grusze i jeszcze niektóre czereśnie wokół których bzyczały setki pszczół.
Wszystko wskazywało na to, że tego roku będzie urodzaj, że Matka Ziemia nie poskąpi swym dzieciom wszelkiego dobra i dostatku, że będzie dobry rok.
 A różnie bywało – trzy lata temu na przykład, w maju przyszły mrozy, które ścięły wszelki kwiat owocowy, później okazało się, że zboża też się nie udały.
A na domiar złego wszelka zwierzyna, którą ludzie trzymali marniała, chorowała, padała, no i głodno było.
Ludzie z wielkim trudem przeżyli ten rok.
Słabli w oczach, mizernieli, kombinowali jak się dało. Wielu, co słabszych, starszych, czy chorych pożegnało się z tym światem.
Teraz na szczęście było inaczej.
Żółte cytrynki ozdabiały sady i kwieciste łąki popisami swych subtelnych lotów, a ciepła aura dopisywała już od początku marca.
Ożywczych deszczów także nie brakowało. I tylko tych dwóch wędrowców jakoś nie bardzo pasowało do tego sielskiego krajobrazu.
Ich wygląd, wzrok, szaleństwo jakie od nich biło wiązało ich raczej z plagami poprzednich nieurodzajnych lat, niż z tym co działo się dookoła.

Oto właśnie zbliżali się oni do pierwszych chałup Michowa, gdzie zamierzali pozostać kilka dni.
Weszli na szeroki, ubity trakt po którego obu stronach stały drewniane chałupy kryte strzechą, w których mieszkali miejscowi.
Obok chałup widać było komórki, stodoły, gdzieniegdzie studnie itp.
Mieszkańcy miasteczka nieufnym wzrokiem patrzyli na przybyszów, a kobiety natychmiast zaganiały zwierzynę
do pomieszczeń i chowały dzieci by ustrzec je od złego uroku.
Poznali bowiem wszyscy, że ci dwaj to nikt inny jak tylko wędrowni owczarze we własnej osobie.
Wszyscy tu dobrze wiedzieli, że owczarze to nic dobrego i mimo, że wielu z nich potrafiło pomóc, ulżyć biedzie ludzkiej i zwierzęcej, choroby uleczyć,
burzę odegnać, to jednak większość tych wędrownych włóczęgów miała rodowód iście diabelski.
Mówiono, że owczarze kontaktują się ze złymi duchami i sam diabeł wspiera ich niecne czyny.
Podobno w swych ciemnych praktykach posługiwali się oni kośćmi ludzkimi wygrzebanymi z grobów i okraszonymi stekiem
wulgarnych zaklęć od których włos na głowie się jeżył.

Tak... owczarze byli czarownikami. Bano się ich jako mistrzów czartowskich, ale też darzono swego rodzaju szacunkiem.
Wielu ludzi, którzy tracili w życiu nadzieję, zawiedzionych, samotnych, chorych i nieszczęśliwych udawało się do owczarzy,
jako do ostatnich pocieszycieli, chwytając się ich jak ostatniej deski ratunku.
Tam gdzie nie pomagały modły i księża, tam dały radę czary i owczarze. Tak więc nie jeden wieśniak czy miastowy,
ubogi czy bogaty oddawał co tylko miał, by słono czarownika opłacić, aby ten ofiarował mu swe tajemne usługi.
Wiedziano także, że owczarzy nie wolno drażnić, złościć ani zadzierać z nimi, bo każdy taki czyn mścił się na tym, kto był jego sprawcą.

Krążyło na ten temat mnóstwo opowieści i podań.
Mówiono, że lat temu dwanaście, w niedalekiej Kozłówce, także wędrował owczarz i poprosił o strawę i nocleg,
ale bogobojni mieszkańcy wypędzili go precz i poszczuli jeszcze psami.
Nie upłynęła jeszcze nawet godzina, jak staruszek poszedł w swą drogę, a w domu, z którego go wypędzono zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Oto miska, miednica, niecka do ciasta, garnuszki poderwały się ze swych miejsc i dalej w powietrzne tany po całej chałupie,
dalej – kręcić się obracać i zataczać młyńce.
Noże i siekiera także podskoczyły do góry i poczęły wirować jak szalone, jak diabłem opętane.
Gospodyni w pisk i lament uderzyła, i biegiem pod stół wlazła bojąc się tylko tego, by także i stół nie uległ paskudnym tym czarom
i nie poleciał w ślad za innymi sprzętami.
Gospodarz zaś wygrzebał na dnie kufra kilka ostatnich srebrnych monet i w te pędy pobiegł w ślad za staruszkiem.
Gdy go dogonił, ten zrazu nawet spojrzeć nań nie chciał zapatrzony swym nieruchomym, przenikliwym wzrokiem w bezkres pól i odległych lasów.
Gospodarz rzucił mu się do nóg, skomleć o łaskę począł. Przepraszał, długo zaklinał i o zmiłowanie prosił. Te kilka srebrników do rąk dziadkowi wcisnął.
Stary owczarz pomyślał, podumał i mówi: „Wracaj ty do domu, a więcej nie odmawiaj utrudzonym wędrowcom jadła ni noclegu.
Tym razem ci puszczę, ale ostatni!”. Gospodarz wrócił posłusznie i spostrzegł, że już wszystko w porządku, za co serdecznie Bogu dziękował.
Mówili też inni, że jak się jaki owczarz na kogo zeźlił, to mu tak mleko poczarował, że śmietana zamiast do góry, to na dół szła.
I takie to były dziwne sprawy z nimi, takie tematy.

Powróćmy jednak do naszych wędrowców. Stanęli oni przed jednym z podwórzy i postanowili to właśnie poprosić o nocleg i strawę.
Gospodarz tego obejścia nie był zbyt bogobojnym człowiekiem, lubił do kielicha zaglądać, a w okolicy miał sławę oprycha, złodzieja i hulaki.
Toteż chętnie przyjął owczarzy pod swój dach w nadziei, że nadarzy się okazja, by ci dwaj dali mu jakiś magiczny sposób na to,
aby jego zamiłowanie do zbytków mogło się nieskrępowanie rozwijać, czyli krótko mówiąc, by miał środki na prowadzenie swej rozpustno - hulaszczej egzystencji.
Gdy owczarze doń zawitali od razu usadowił ich za stołem i kazał żonie postawić na nim najlepsze jadło
jakie mieli w domu i nalać gościom wina - ale uczciwie.
Stacha (tak bowiem zwała się niewiasta) migiem postawiła na stole misę pełną świeżutkich pierogów z greczaną kaszą i twarogiem, i polała je białą śmietaną.
Gdy posępni goście najedli się do syta, humor od razu im się poprawił i zaczęli wesoło żartować i śpiewać sprośne piosenki.
Gdy umoczyli swe gęby w czerwonym winie, wtedy już całkiem rozochocili się na dobre.
Przywołali gospodarza, który siedział koło pieca i poczęła się długa, barwna rozmowa o koniach, owcach, psach, kurach,
gołębiach i inszych stworzeniach, jakie to się w zagrodach trzyma. I tak do wieczora.
Wieczorem zaś na ulicy Szkolnej, w jednej z zagród odbywały się pierzaki.
Była tam izba, gdzie darto pierze, a przy okazji opowiadano najprzeróżniejsze historie i grano muzykę, tańcowano, bawiono się.
Było już około dwudziestej drugiej, gdy owczarze wtoczyli się na salę i dołączyli do towarzystwa.
Chwycili w swe objęcia przednie dziewuchy i nuże wywijać, nuże tańcować i łypać na panny swymi ślepiami niedobrymi.
Potem siedli i zabawne historie opowiadali, o swym życiu, o owczarskiej doli i niedoli, o pogodzie, pszczołach,
owcach jakimi się zajmowali, o upiorach, zmorach, duchach wstających z grobów, by wysysać żywotne soki z niczego nie świadomych mieszkańców wsi.
Pokazywali tez sztuczki przeróżne – oto rękę wystawiwszy kazali się wszystkim obecnym kołkiem po ręce bić i to mocno.
I mimo, że ręka leżała w tym samym miejscu, broń Boże jej nie ruszali, ni nie zabierali, to nikt z uderzających za nic w świecie trafić w rękę nie mógł,
mimo, że przecież celował dobrze, a trafić kołkiem w rękę jest rzeczą dziecinnie prostą i każdy to potrafi...

W końcu, gdy już im się znudziły tany i opowiadanie historii, postanowili sami coś zagrać.
Wzięli do rąk instrumenty (jeden skrzypce, drugi fujarkę) i zaczęło się nocne muzykowanie.
„No, teraz to zrobimy wam przedstawienie” – powiedział jeden z owczarzy – „Teraz poznacie owczarski kunszt”.
Zaczęli grać. Wiele par ruszyło do tańca, jakby same nogi ich niosły.
Gdy tak tańcowali a owczarze grali, to wszystkich obecnych na sali jakiś dziwny, miły niepokój ogarnął, jakaś swoista melancholia i zaduma...
Było to jak powiew znad spokojnej toni śródleśnego jeziora o zachodzie słońca.
Powiew ten uspokajał, upajał, wprowadzał w trans... Sprawiał, że wszyscy czuli dziwną słodycz i rozkosz.
Czar zrodzony z tej owczarskiej muzyki rozwijał swe skrzydła coraz silniej.
Wszyscy jak jeden mąż wpatrują się w siebie i oto widzą, że tańczące pary są nagie!
Zwyczajnie ludzie ci nie posiadają na sobie żadnych okryć, choć przecież nie zdejmowali ich, ani nie rozbierali się.
Tańczą jak tańczyli, a przecież są goli, jak ich Pan Bóg stworzył, jak Adam i Ewa w raju, albo jak rój piekielnych potępieńców, jeśli ktoś tak woli.
Nagie ciała obejmują się, obracają, wykonują taneczne figury zahipnotyzowani owczarskim muzykowaniem.
Ludzie siedzący pod ścianą wybałuszają ślepia zadziwieni i onieśmieleni dziwacznym zdarzeniem widząc swych znajomych
i krewnych rozebranych za pomocą dziwnych czarów.
Gdy tylko diabelscy zaklinacze odłożyli swe magiczne instrumenty i ze śmiechem na ustach zakończyli muzyczne popisy,
wszystko momentalnie wróciło do normy.
Oto tancerze na środku izby przykładnie, przyzwoicie odziani, jakby nigdy nic stoją i zastanawiają się, co się właściwie stało.
I tylko owczarze śmieją się od ucha do ucha, że spłatali tutejszym niezłego figla.

Rano goście pożegnali się z gospodarzem i ruszyli w drogę.
Po drodze rzucili urok na pewną babę, która klęła ich siarczyście za to, że przeszli przez jej dróżkę, ale porażona czarami,
bardzo szybko postanowiła ratować się z opresji i jęła gorąco przepraszać owczarzy.
Czar jaki na nią rzucili sprawił, że wydawało się tej kobiecie, iż jakieś jabłko lata jej w piersiach od jednej strony do drugiej, jak wahadło u zegara.
Lata i lata, tłucze niesamowicie, jak opętane, aż kobiecinę cholera bierze.
Przeproszeni owczarze przyjęli od baby pieniądze jakie im dała, czar zdjęli i poszli dalej.

Pomogli jeszcze podobno pewnej kobiecie, której mąż strasznie za babami latał, uganiając się za nimi jak cholera.
Zadali mu ponoć coś takiego –na prośbę jego żony – że doszczętnie stracił swą bujną czuprynę, wyłysiał do ostatka.
Klął później wszystko i wszystkich, złościł się, wymyślał, ale za babami nie latał, bo go już żadna nie chciała,
takiego łysego i brzydkiego, bez włosa na głowie.

Owczarze wyruszywszy z Michowa skierowali się na południowy zachód i zaszli do wsi Wolica.
Gdy już porządnie zgłodnieli, to starym swym zwyczajem zapytali o najbogatszych gospodarzy w tej okolicy.
Gdy się już o nich wywiedzieli, to szybko pomaszerowali tam i dalej tłuc we drzwi, by im otworzono.
Ale gospodarz nie był skory do przyjmowania nieznajomych gości.
Nie mieli zamiaru dawać im jadła, ani w ogóle przyjmować złowieszczych wędrowców.
W następnej zagrodzie do której uderzyli, także spotkała ich odmowa i złe przyjęcie.
Zewsząd ich przeganiano, drwiono z nich, kazano się wynosić, zatrzaskiwano drzwi.
Owczarze chcąc, nie chcąc musieli opuścić to nieprzyjazne miejsce i szukać innych stron i innych okolic swej tułaczki.
Postanowili jednak, że mieszkańcy Wolicy i okolic popamiętają srodze swe niegościnne postępki.

Różne czary rzucili na tych nieprzychylnych im ludzi, które na długi czas, głęboko zapadały w pamięci miejscowych.
Jednej kobiecie rozum odebrali, do tego stopnia, że czy to jesień, czy to zima, to rozbierała się do naga
i przez całą wieś paradowała, aż do stawu i w tym stawie się kąpała wzbudzając pośmiewisko całej wsi.
Jej syn także zapadł na jakąś chorobę dziwaczną.
Okopy w mieszkaniu kopał, szalał, klął w niebogłosy, a miał taki dziwny zwyczaj, że po tym owczarskim czarowaniu,
chodził zawsze tyłem do słońca odwrócony.
Stawał też zawsze na drodze prowadzącej do lasu i tam jak furmanki z drzewem jechały, to je wywracał jedną ręką – taką miał dziwną,
niewytłumaczalną moc, która mu została po tym incydencie z owczarzami.
Inni, niegościnni mieszkańcy jeszcze bardziej doświadczyli przykrych konsekwencji swego czynu – przez dziesięć lat nic im się nie wiodło,
nic się nie udawało, ani się nie kleiło.
Krowy mleka nie dawały, wszystko marniało, zwierzęta zdychały, pola nie rodziły.
Mieszkańcy wyschli jak wióry sosnowe i stracili już wszelaką nadzieję, na odmianę swojego losu.
Nie świadomi byli tego, że czartowscy goście, jako zemstę za brak gościnności zakopali swego czasu po oborą gospodarstwa
kość zamówioną złymi słowami i właśnie tenże gnat zaklęty sprowadził biedę i nieszczęścia.
Dopiero, gdy po dziesięciu latach, przez wieś chodziła cyganka i jakoś tak się zdarzyło,
że weszła do owej zaczarowanej zagrody i poznała jej losy, oto od razu wiedziała, co należy zrobić.
Odkopała kość, odczarowała podwórze i zdjęła zło, oraz paskudną klątwę. Od tego czasu wszystko wrócił do normy, a bieda odeszła.
Gospodarze z wdzięczności hojnie wynagrodzili cygankę i byli szczęśliwi.

Co zaś tyczy się owczarzy, to krążyły opowieści o wielu ich wyczynach, jakich dopuścili się w tych stronach.
A to komuś rozum pomieszali, a to kogoś pobili – ale nie zwyczajnie, bo zamiast uderzać w człowieka, to kołkiem w ziemię tłukli, a tamtego bolało.
A to komuś na podwórku wyrosła jakaś ohydna, cuchnąca galareta zara stająca i oblepiająca wszystko...
Wiele tego było, a może i więcej. Co z tych rzeczy było prawdą, to nikt już dzisiaj nie dojdzie, bo mało kto pamięta tamte czasy.
A historie z tamtych lat, bardzo szybko giną w zamęcie codzienności, pod zwałami kurzu, piachu i opadłych liści.

Pozdrawiam,
Mirosława Giera


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL