Do uzupełnienia:Leon Frankowski
http://www.wtg-gniazdo.org/ksieza/main. ... pis&id=941...
Leon Frankowski, Parafia Kołdrąb, akt zgonu [pogrzebu] Nr.32/1882:
https://www.familysearch.org/ark:/61903 ... cat=737160 - skan 216
...
Goniec Wielkopolski: Dodatek do numeru 184 z dnia 13 sierpnia 1882 str.5
- Z pod Rogowa.
Bolesnemi krzyżyki dotyka Bóg parafią Kołdrąbską; w przeciąga lat dwunastu czterech kapłanów pochowała na swym cmentarzu. Po śmierci prawowitego proboszcza, ks. Kuczyńskiego, przybył zeszłej jesieni do naszej parafiji nieodżałowany ks. Frankowski. Dzięki obecnym prawom nie mógł ks. Frankowski zamieszkać na probostwie w Kołdrąbiu, i byłby musiał wiele może znosić przykrości, gdyby nie gościnność obywateli, Ci chętnem sercem ofiarowali mu u siebie mieszkanie, i ztamtąd ks. Frankowski często półmilową odprawiał przechadzkę, by w kościółku parafialnym w Kołdrąbiu zadość uczynić obowiązkom kapłana. Budującą zaiste było patrzeć, jak młody ten, bo 26 lat zaledwie liczący kapłan, gorliwie spełniał swe powinności. Nie zważając na przykre jesienne i zimowe powietrze, regularnie o pewnej godzinie stawał przed kościółkiem, otoczony zwykle gronkiem dziatwy, witającej z radością kochanego Księdza Proboszcza. Z niezwykłą pobożnością przystępował do sprawowania świętej ofiary. Oblicze jego promieniało wtedy wyższem jakiemś uszczęśliwieniem; czy może przeczuwał, że pobyt jego na tym łez i boleści padole krótkim będzie, i duchem bratał się z istotami wyższemi? A gdy wstąpił na ambonę, z jakiem to przejęciem się siał w serca słuchaczy ziarno mądrości Bożej?
Nie dbał o wykwintną formę, i w prostych słowach, ale napiętnowanych głęboką miłością Boga i bliźniego, duszę swą wylewał prawie, by tylko zniewolić serca słuchaczy do zasmakowania w rozkoszach, które nie są z tego świata. Prostotą w całem życiu się odznaczający, dalekim był od fałszu i hipokryzyi, ale też śmiało występował zawsze przeciwko nim. Ostatnie jego większe kazanie, które powiedział z powodu odpustowej uroczystości w dzień Matki Bozkiej Szkaplerznej, skierowanem właśnie było przeciw udawanej pobożności, ów tak zawsze cichy i łagodny kapłan z jakiemże uniesieniem gromił tych, którzy przyjąwszy szkaplerz na siebie obrażają tylko Boga Rodzicielkę, ponieważ chętnie ufając Szkaplerzowi zaniedbują wykonywania prawdziwych cnót chrześciańskich! Szczególną atoli troskliwością otoczył dzieci w swojej parafiji. Widząc, jak mało po dziś dzień kształcą po szkółkach dziatwę w religii, sam w kościele urządził szereg lekcyi w tym przedmiocie.
W Styczniu r.b. przeprowadził się z Kołdrąbia, gdzie przez czas niejakiś mieszkał na probostwie, lecz później zmuszonym był szukać przytułku na wsi i znalazł takowy w domu chrześcijańskim. Na pozór pilnie zbudowany, miał w sobie zaród słabości, pochodzący od tyfusu jeszcze, jaki przeszedł przed rokiem, czy dawniej,
Nie zważał atoli wcale na dolegliwości ciała; cierpienia te malowały się w końcu zbyt widocznie na twarzy jego, tak iż bliżsi znajomi wyrażali mu otwarcie obawę o stan jego zdrowia.
Lecz on dbał raczej o zdrowie duszy, pomny słów:
"Proście, aby uciekanie wasze nie było w zimie."
Często bardzo przystępował do Sakramentów św., i jeszcze w ostatnią Niedzielę 23go Lipca, odprawił spowiedź u ks. Gabryela, proboszcza z Rogowa.
Tego samego dnia krótkie miał kazanie od ołtarza do swoich parafian. W następną Środę pojechał na odpust do Żernik, gdzie miał celebrować sumę. Pojechał, lecz tak już wyglądał niedobrze, iż w odprawieniu sumy jeden ze starszych konfratrów zastąpić go musiał, Za powrotem do domu położył się, nie przypuszczając, że za kilkanaście godzin pożegnać mu się przyjdzie z światem. Ciężkie były chwile jego i tak nie zbyt rozkosznego żywota. Dotkliwe boleści zmieniły go do niedopoznania prawie; przy tem tęsknota za swoimi i pragnienie ujrzenia ich, chociażby tylko raz jeszcze, wprawiły go w niezwykłą gorączkę. "Ciężko chorować wśród obcych" szepnął, jedyna to skarga wśród bolesnej choroby.
W Czwartek wieczorem nadzieja wstąpiła w serca pielęgnująca go osób, w Piątek rano atoli zażądał, by mu przysłano niedaleko ztąd mieszkającego przyjaciela z czasów jeszcze szkolnych. Niestety! - i tej nawet ulgi nie doznał!
Skonał nagle, jako tułacz wśród obcych, myślą rwąc się pod dach ojczysty na łono rodziny; w chwili konania jęknął trzy razy: ma... ma... ma... matki zapewne wzywając. To też jeżeli śmierć sama tego wzorowego kapłana wszystkich przeraziła, - boleśniej jeszcze dotknęło nas opuszczenie, w jakiem umarł. Czem był dla parafiji za życia, jak bardzo potrafił przez niespełna trzy kwartały ująć sobie serca wszystkich, świadczą najlepiej tłumy ludu zebrane na eksportacyją pogrzeb niebożczyka. I obywatelstwo dość licznie się zjechało, by zadokumentować uznanie poczciwej a mozolnej pracy zmarłego. Jaka szkoda, że chociaż części tego współczucia nie doznawał niebożczyk za życia!...
Gdy wieczorem w Niedzielę ujrzał lud uwieńczoną gierlandami trumnę na barkach kilku gospodarzy, nie jękiem, lecz rykiem prawie napełniło się powietrze, tak iż ledwie słyszałeś ponury śpiew kapłanów. Kiedy zaś po złożeniu zwłok na katafalku w kościele, ks. Gabryel wstąpił na ambonę, nie byłbyś z pewnością i jednego znalazł oka, któregoby rzewna, serdeczna łza nie zrosiła. Szanowny mówca sam kilka razy przestawał podczas mowy z własnego wzruszenia i ponieważ przed szlochaniem zebranych nikt słów jego zrozumieć nie mógł.
Zdawało się chwilami, że to nie słowa człowieka, ale głos jakby z innego świata unosi się nad bolesnym przeciągłym jękiem zebranego ludu.
Dnia następnego, w Poniedziałek, odśpiewali kapłani o 10tej przed południem wigilie, po których mszą żałobną celebrował Ks. Dziekan z Kłecka. Nastąpiły potom znowu żałobna mowa i pogrzeb. Nad grobem pożegnał zmarłego w krótkich, lecz serdecznych słowach jeden z młodszych kapłanów. Nie podobna mi skreślić Wam wiernego obrazu tej smutnej chwili. Cały prawie cmentarz napełniony był ludem, zanoszącym się od płaczu; nad grobem grono kapłanów spogląda smutnie w otwartą mogiłę, mającą pochłonąć zwłoki jednego z tak dzielnych szeregowców i przerywanym łzami głosem śpiewa mu ostatnie "Requiem"; obok stojąca rodzina, nieutulona w żalu budzi wszystkich niekłamane współczucie, a rozpaczliwe jęki matki zmarłego, spodziewającej się może kiedyś wytchnienia u syna, a teraz tak boleśnie w swych nadziejach zawiedzionej, zda się, obudzićby prawie niebożczyka powinny.
Ale wola Boża znać lepszego losu godnym uznała śp. ks. Leona Frankowskiego. Duchem spoglądając z wyżyn niebieskich na swych ukochanych, błogosławieństwo może im wypraszać u Tronu Najwyższego.
Have anima Candida !
Odszukała: Grażyna Bujakiewicz
...
Z internetu, ale strona niedostępna, bo link nie działa
Ks. Leon Frankowski (1855 - 1882) - Parafia Świętego Jakuba ...
"Ks. Leon Frankowski (1855 - 1882). Urodził się w Trzcinicy, na ostatnim południowym krańcu diecezji. Ukończywszy z chlubą szkoły gimnazjalne w Ostrowie, ..."